Witam, nazywam się Major Bień i mam stopień majora. To mój pierwszy blog i pierwszy wpis. O czym będzie blog? Odpowiadając pełnym zdaniem - blog będzie o jedzeniu (głównie ryb). Uff, tyle tytułem wstępu.
Jako mieszkaniec zachodniopomorskiego, a jednocześnie fan ryb pod niemalże każdą postacią, wybrałem się byłem do legendarnego lokalu o nazwie "Chief". Tutaj uwaga - "Chief" przed metamorfozą. Wchodząc do lokalu oddajemy płaszcze do szatni, otrzymujemy numerki i nic już nas nie powstrzymuje przed upolowaniem wolnego miejsca. Po znalezieniu takowego już nic nas nie powstrzymuje od kontemplacji wystroju (przypominam, że mówię o okresie sprzed metamorfozy). Wystrój wyciskał łzy z oczu, czas po prostu się zatrzymał i mogliśmy podziwiać epokę sekretarza G. (i nie Gomułki) w całej okazałości. Pływające karpie w niesamowicie zaglonionych akwariach dopieszczaly tylko wrażenie zabytkowości tego miejsca.
Pan kelner znalazł się natychmiast i podał kartę (wyglądała jak skoroszyt z kartkami A4, a pozycje były wydrukowane niczym na enerdowskiej maszynie do pisania - rozkosz dla oczu!).
Ale dość dydrymałów, przejdźmy do konsumpcji - na pierwszy ogień (żołądek?) poszła hamburska zupa z kawałkami węgorza z boczkiem i estragonem. Niestety tutaj mój obiektywizm się kończy, jako szalony fan ryb pod każdą postacią mogę tylko rzecz, że danie było pyszne a świadomość istnienia konsumowalnych ryb w płynie miło łechce podniebienie.
Danie główne - tutaj postanowiłem zagrać chojraka i zażyczyłem sobie sielawy (w końcu taka restauracja nie powinna mieć z tym problemu), niestety nie była dostępna, pan kelner (o obsłudze można rzec same superlatywy) zaproponował sieję. Sieja jest rybą nieco większą od sielawy z tej samej rodziny, więc nie pozostało nic więcej jak spróbować propozycji kelnera.
Do tego zamówiłem szpinak, knedliki oraz sos koperkowy.
Na bogów Eternii! Na potęgę Posępnego Czerepu! W życiu nie jadłem czegoś tak smacznego, smak ryby przypominał każdą symfonię Beethovena czy to razem, czy z osobna. Jedzenie czegoś tak pysznego zdecydowanie polecam każdemu, kto chce przeżyć rozkosz w paszczy. Knedliki lekko suche wraz ze szpinakiem i sosem koperkowym wspaniale uzupełniały smak dania głównego. Innymi słowy jeśli chcecie by oszołomić kogoś potęgą smaku niczym He-Man Szkieletora, musicie cofnąć czas o jakieś dwa lata i wybrać się do "Chiefa" właśnie.
Na deser w ramach żartu wybrałem (wraz z towarzyszką, współpiszącą tego bloga) ciepłe mleko.
Najprawdopodobniej było odgrzewane w kuchence mikrofalowej, ale bądźmy szczerzy po takiej rybie i szcześciodniowy jabcok będzie smakował niczem bożole nowo.
Reasumując mój pierwszy blogusiowy wpis: wystrój: Gierek, obsługa: He-Man, jedzenie: Turbodymomen (zawstydziło wszystko co do tej pory jadłem), ceny: Bill Gates (jako, że nim nie jestem aktualnie mam jedną nerkę - ale warto było).
Jeść czy nie jeść: Jeść!
Tutaj linka do aktualnego "Chiefa": http://www.chief.com.pl/
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
gratulacje, mimo że nie lubie ryb to zupki hamburskiej bym spróbował, oczywiście większoś zasługi powstania tego bloga przypiszę nieskormnie sobie (w końcu molestowałem Ciebie abyś opisywał eskapady)
OdpowiedzUsuń