poniedziałek, 16 listopada 2009

("Chief") Na powitanie.

Witam, nazywam się Major Bień i mam stopień majora. To mój pierwszy blog i pierwszy wpis. O czym będzie blog? Odpowiadając pełnym zdaniem - blog będzie o jedzeniu (głównie ryb). Uff, tyle tytułem wstępu.

Jako mieszkaniec zachodniopomorskiego, a jednocześnie fan ryb pod niemalże każdą postacią, wybrałem się byłem do legendarnego lokalu o nazwie "Chief". Tutaj uwaga - "Chief" przed metamorfozą. Wchodząc do lokalu oddajemy płaszcze do szatni, otrzymujemy numerki i nic już nas nie powstrzymuje przed upolowaniem wolnego miejsca. Po znalezieniu takowego już nic nas nie powstrzymuje od kontemplacji wystroju (przypominam, że mówię o okresie sprzed metamorfozy). Wystrój wyciskał łzy z oczu, czas po prostu się zatrzymał i mogliśmy podziwiać epokę sekretarza G. (i nie Gomułki) w całej okazałości. Pływające karpie w niesamowicie zaglonionych akwariach dopieszczaly tylko wrażenie zabytkowości tego miejsca.

Pan kelner znalazł się natychmiast i podał kartę (wyglądała jak skoroszyt z kartkami A4, a pozycje były wydrukowane niczym na enerdowskiej maszynie do pisania - rozkosz dla oczu!).
Ale dość dydrymałów, przejdźmy do konsumpcji - na pierwszy ogień (żołądek?) poszła hamburska zupa z kawałkami węgorza z boczkiem i estragonem. Niestety tutaj mój obiektywizm się kończy, jako szalony fan ryb pod każdą postacią mogę tylko rzecz, że danie było pyszne a świadomość istnienia konsumowalnych ryb w płynie miło łechce podniebienie.

Danie główne - tutaj postanowiłem zagrać chojraka i zażyczyłem sobie sielawy (w końcu taka restauracja nie powinna mieć z tym problemu), niestety nie była dostępna, pan kelner (o obsłudze można rzec same superlatywy) zaproponował sieję. Sieja jest rybą nieco większą od sielawy z tej samej rodziny, więc nie pozostało nic więcej jak spróbować propozycji kelnera.
Do tego zamówiłem szpinak, knedliki oraz sos koperkowy.

Na bogów Eternii! Na potęgę Posępnego Czerepu! W życiu nie jadłem czegoś tak smacznego, smak ryby przypominał każdą symfonię Beethovena czy to razem, czy z osobna. Jedzenie czegoś tak pysznego zdecydowanie polecam każdemu, kto chce przeżyć rozkosz w paszczy. Knedliki lekko suche wraz ze szpinakiem i sosem koperkowym wspaniale uzupełniały smak dania głównego. Innymi słowy jeśli chcecie by oszołomić kogoś potęgą smaku niczym He-Man Szkieletora, musicie cofnąć czas o jakieś dwa lata i wybrać się do "Chiefa" właśnie.

Na deser w ramach żartu wybrałem (wraz z towarzyszką, współpiszącą tego bloga) ciepłe mleko.
Najprawdopodobniej było odgrzewane w kuchence mikrofalowej, ale bądźmy szczerzy po takiej rybie i szcześciodniowy jabcok będzie smakował niczem bożole nowo.

Reasumując mój pierwszy blogusiowy wpis: wystrój: Gierek, obsługa: He-Man, jedzenie: Turbodymomen (zawstydziło wszystko co do tej pory jadłem), ceny: Bill Gates (jako, że nim nie jestem aktualnie mam jedną nerkę - ale warto było).

Jeść czy nie jeść: Jeść!

Tutaj linka do aktualnego "Chiefa": http://www.chief.com.pl/

1 komentarz:

  1. gratulacje, mimo że nie lubie ryb to zupki hamburskiej bym spróbował, oczywiście większoś zasługi powstania tego bloga przypiszę nieskormnie sobie (w końcu molestowałem Ciebie abyś opisywał eskapady)

    OdpowiedzUsuń