poniedziałek, 21 grudnia 2009

("Toskania") Z barbarzyńcami na salonach.

Dzień dobry miłe i nieustająco powiększające się grono wielbicieli blogaska. Dziś kolejny z etapów podrózy po prowincji. Lokal, który odwiedziłem istnieje już od wielu lat, być może jest nawet starszy od samego Stargardu (albo przynajmniej od momentu kiedy Stargard otrzymał prawa miejskie). Jak wspomninałem we wcześniejszych wpisach mam liczne grono fanów, także na tę degustację poszedłem z wielbicielami i wielbicielkami (mojego talentu)

"Toskania" - takie miano nosi restauracja, gdzie mogłem dokonać degustacji. Lokal jest raczej niewielkich rozmiarów, cieszy się bardzo dużą popularnościa więc znaleznienie wolnego miejsca w godzinach konsumpcyjnego szczytu bywa trudne. Stężenie kelnerek na lokal wynosi dokładnie jeden, toteż mili jedzeniobiorcy zaopatrzcie się w cierpliwość. Aby skrócić mękę czekania w kartę dań (inaczej zwanym "meniu") najlepiej zaopatrzyć się samemu. Po odważalnym okresie czekania zjawia się młoda pani kelnerka prześlicznej urody (ale "Milano" nic nie zagrozi), uzbrojona w jakże trendy i vintage ołóweczek i notesik. Myli też i zapomina zamówienia, ale co tam tłok duży a pani całkiem ładna .Uwaga do wystroju, jako że idą święta całe wnętrze zostało upstrzone na czerwono-pomponiasto-mikołajowo, niektórzy są uczuleni więc ostrzegam.

Karta dań ("meniu") wyjątkowo dobrze zaopatrzona, także w ryby. Będąc na misji recenzyjnej mogłem zdecydować się tylko i wyłącznie na daniu pomiarowym - łosoś z grilla z ziemniakami i brokułą zapiekaną w serze. Po kolejnym bardzo odważalnym okresie czasu pojawiły się zamówione dania. Potrawy są podawane na olbrzymich kwadratowych talerzach, wymyślnie skomponowane i wystrojone, niewiele ustępują tym "Na (W)Mariackiej" (o tak nadal śmieszne, między przystrojeniami zachodzi relacja Nergal - Peter). U mnie na talerzu znalazło się dzwonko łososia o rozmiarze pięści Pudziana. Ryba jak to ryba z grilla, smakowała delikatnie na brzegach i bardzo delikatnie w środku czyli nic nowego, test na łososia zdany. Jedyne co mnie zainteresowało to kolor dania, który nijak do różu nie przystawał (maczo łosoś czy co?) . Sztućce były średniej wagi, zatem operowało się nimi wygodnie.
Aby podróż recenzyjna była udana należało skonsumować deser. Porcja lodów z malinami, co za ironia jak na zewnątrz panuje minus dziesięć stopni. Na usprawiedliwienie dodam, że maliny były gorące. Otrzymałem kaloryczną bombę i mało tego - łyżeczkę, która była taka sama jak łyżeczka jaką otrzymuje się do białej damy w Bel Epok. Dzień nie mógł się lepiej skończyć. Same lody bardzo dobre, maliny lekko cierpkawe co u wyniku dało wyśmienity deser. Słowo o moich współbiesiadnikach - barbarzyńcy. Zamówili i otrzymali kawę, na której wierzchu stworzono obrazek na pianie (coś pięknego), niestety barbarzyńcy nie okazali się czuli na dzieło sztuki i zniszczyli je zamiast zachować na wieki.

I teraz to na co czekają wszyscy. Toaleta składa się z przedsionka i sieni właściwej, sama muszla jest umieszczona pod kątem 45 stopni względem ściany co daje ciekawy efekt siedzenia, papier jest bialy, przyjemny w dotyku. Mało tego pomimo wysiłków wielu osób unosi się mily owocowy zapach. Kciuk w górę!

Rasumując: papu - pięść Pudziana, obsługa - twarz Najmana przed walka, wystrój - twarz Najmana po walce, ceny - odpowiednik 44 sekund zamiast zakontraktowanych trzech rund.

Jeść czy nie jeść: jeść

Linka do "Toskanii": http://toskania.stargard.com.pl/

niedziela, 13 grudnia 2009

("Classic Restaurant") Lokal jak Peja

Witam serdecznie wszystkich fanów blogaska. Niestety mam złą wiadomość, udało mi się wyjść na bieżąco z opowiadaniami o lokalach, więc kolejne wpisy będą dodawane rzadzej i będą miały odzwierciedlenie w aktualnej sytuacji konsumpcyjnej. Na pocieszenie dodam, że pozostało kilka lokali w których pobytu nie pamiętam toteż przyjmuje zaproszenia z propozycjami nazw poniżej w komentkach.

Pierwszy bieżący wpis obejmuję wyprawę do lokalu "Classic Restaurant" znajdującego się na prowincji Stargardem zwaną. Restauracja okupuje pomieszczenia które kiedyś nazywały się "Nautylius", wspominam o tym ponieważ wystrój klasika składa się z drewna, pseudokratownic i podwieszanych świateł. W lokalu dostępne jest WiFi, ważna informacja dla nerdogeeków. Innymi słowy wszystko co dobre to właśnie się skończyło.
Zajrzyjmy do wikipedii Eon (największa formalna jednostka geochronologiczna, dzieląca się na ery i wynosząca co najmniej 500 mln lat) jest to dokładnie tyle czasu ile trzeba czekać na zamówione danie, mało tego w lokalu nie ma dań wyszczególnionych w karcie (prosiłem o halibuta, dostałem pangę). Pani kelnerka mimo interesującej aparycji (krótkie rude włosięta) niestety od poziomu "Milano" odstaje. Sztućce są lekkie, z czego nóż jest nierdzewny a widelec chromowany (czytaj - nie od kompletu).
No ale lokale to nie sprawy poboczne ale jakość jedzenia, które serwują. Zamówiłem halibuta z trzema serami, niestety z powodu jego braku (pewnie wyginęły) otrzymałem pangę w rózowym sosie. Wyglądało to jak trutka na szczury rozsmarowana na rybie. Sama trutka smakowała jak buraczki z chrzanem, natomiast by odddać połączenie smaku ryby z trutką znowu skorzystam z wikipedii. Smak tego dania przypomnia mi Lubelszczyzne, ponieważ jest to jedno z nielicznych miejsc w Polszcze gdzie występuje czarnoziem (bardzo żyzne gleby powstałe na podłożach lessowych i lessopodobnych, czasem na glinach marglistych, bogatych w związki wapnia). Było to danie o smaku gleby, hektar pangi w trutce i bedziemy zbierać po 150 kwintali. By uzupełnić obraz dodam tylko, że moi współbiesiadnicy nie otrzymali dokładnie tego co zamówili.

No dobra, jestem tolerancyjny, wiadomo że dobry deser zatrze wszelkie niemiłe wrażenia. Będąc w lokalu trzyosobową gromadą zamówiliśmy po pucharze lodowym. Po kolejnym eonie pani ruda i krótkowłosa kelnerka przyszła i powiedziała, że kucharz nie popełnił zakupów i w zamian na koszt lokalu przyniosła siekane jabłka z bitą śmietaną (bitej śmietany starczyło tylko dla mnie...).
Nie zrażam się pierdołami, pomyślałem pójde i zrecenzuje toaletę. Miejsce zadumy oraz katalizator geniuszu w tym lokalu jest duże i przestronne widać duża dbałośc o to by zapach przyjemny się unosił. Niestety, w toalecie nie można się zamknąć od wewnątrz, suszarka nie działa, ręczników nie ma a papier jest szary i pospolity. W takich momentach człowiek żałuje życia w czasach współczesnych, bo gdyby być Wikingiem to Thor bóg piorunów odpowiedziałby na me żarliwe wezwanie i annihilował to miejsce swym wielgachnym młotem.

Reasumując: Wystrój - Kapitan Nemo po eksmisji, natomiast obsługa, papu oraz ceny są jak Peja: reprezentują biedę.

Jeść czy nie jeść: Nie jeść, w zamian iść na białą dame do bel epok.

Linka do Classic Restaurant: http://www.classic-restaurant.pl/ strona internetowa też jest klasyczna - na głównej użyty jest Times New Roman, jak mawia młodzież lol!

środa, 9 grudnia 2009

("Belle Epoque") Po naszemu bel epok.

Witam serdecznie niezwykle spragnione nowych wrażeń stale powiększające się grono wielbicieli blogaska. Dzieki Wam staniemy się celebrytami, będziemy znani i popularni, osobiście liczę na sędziowanie w telewizyjnym szoł "Po co mam talent". W dzisiejsza podróż zabiorę Państwa na głęboką prowincję tj. do Stargardu do restauracji "Belle Epoque". (czyt. bel epok i będzie prościej, co to znaczy? -> ich habe keine Ahnung -> co to znaczy? - nie mam pojęcia)

Lokal jest w miare świeży, liczy sobie zaledwie kilka miesięcy starości. Na stronie internetowej (adres będzie u dołu) czytamy m.in. kąpiele w kisielu, wojna francusko-pruska, tarzanie w musztardzie, wystrój z epoki, nacieranie oliwką, pierwsza wojna światowa. Innymi słowy ma być stylowo i nastrojowo. Nie wszystko co wymieniłem to prawda, ale wystrój faktycznie jest klimatyczny w pewnym z góry ustalonym temacie przełomu iksiiks/iksiks wu (XIX/XX w.) : buro-brązowo-błyszczący.

Restauracja, jak na prowincję może pochwalić się zacnym obłożeniem, na szczęście na moje trzy pobyty tutaj (dlaczego trzy to się okaże później) miejsce udało się zdobyć bez problemów. No i niestety tutaj zderzamy z największą wadą lokalu, mianowicie jego obsługą. Najprościej można to ująć w następujący sposób - lenistwo pań obsługujących zdecydowanie dorówuje ich urodzie, całe szczęście, że nieco ustępują paniom ze szczecińskiego "Milano". (na razie nikt nie gromi mistrzyń, to pewnie przez te elektroniczne gadżety, z którymi biegały) No cóż, panie nie odgadują życzeń, bezszelestnie nie znajdują się przy stoliku itd. Mówi się trudno. Trudno.

Jak wspomniałem przed chwilą lokal zwiedziłem 10(w systemie trójkowym) razy. Z tego prostego powodu, że jest tam tylko sqr((5^2)-(4^2)) dań z ryb. (Lansik musi byc) Na przystawkę miałem przyjemność konsumować bruszczettę, (szybkie spojrzenie w wikipedię) jako przystawka sprawdza się znakomicie, natychmiast chce nam się jeść.

Teraz zaprezentuje wszystkie dania rybne z rego lokalu (co ma rozumieć sprawi to, że więcej o tym lokalu nie wspomne)
- Łosoś z grilla zdjęty, w maśle ziołowym skąpany (z ryżem): łośoś bardzo dobry o umiarkowanej intensywności smaku (odsyłam do pseudowykładu kilka wpisów wcześniej), lekko różowy, a najlepszy był ryż.
- Dorsz pieczony z szynką parmeńską z ratatuj(kolejne zerknięcie w wikipedię) oraz pieczonymi ziemniakami: dorsz to jedna z najsmaczniejszych ryb, jego morskość w smaku jest bardzo charakterystyczna, tutaj jeszcze moim skromnym zdaniem doskonale komponuje się szynką parmeńską (też o bardzo charakterystycznym smaku), leciutko pikantne ratatuj wzmaga jeszcze pozornie chaotyczną kakofonię doznań smakowych; to danie ustępuje tylko maestrii "Chiefa" - polecam. Pieczone ziemniaki bardzo dobre, ale to danie nie potrzebuje dodatku dla poprawienia smaku. Gdybym był pokemonem powiedziałbym, że jest to Pikaczu wszystkich dań.
- Dorada z pieca z ryżem: danie dobre dla początkujących amatorów ryb, smak niezwykle delikatny oraz wysublimowany sięgający górnych rejestrów doznań rybnych - czytaj musimy się skupić by wydobyć smak z tego co przeżuwamy. Polecam również dlatego gdyż można nieco pouczyć się wyjmowania ości za pomocą noża i widelca w ten sposób aby dyskretnie pomóc sobie palcami i nikt tego nie zauważył.

Deser - oto przed państwem Bomba Kaloryczna Dekady, Deser Nad Desery, To W Czym Chciałbym Się Taplać Jak Już Trafię Do Raju Po Walce Z Niewiernymi Plus Siedemdziesiąt Dwie Hurysy. Deser doskonały, perfekcja smaku - Biała Dama, gałka lodów wymieszana z gorącym kakałkiem (nie pukać!) . Po konsumpcji czegoś takiego Pikaczu zamieniłby się w Megagrzmotozorda od razu. Ten deser mili państwo zaniesie pokój na Bliski Wschód, poskromi kurzą, mysią, borsuczą czy lamią grypę i zlikwiduje podatki. Jak ktoś jeszcze nie próbował to nim gardze i pomiatam.

Czy może być coś jeszcze lepszego? Oczywiście, że może. Toaleta - duża przestronna, muszla lekko obniżona (ułatwienie dla niepełnosprawnych), wygodna zdecydowanie najlepsza na której siedzialem (wrażenie balansowania - nie chodzi o wygode chodzi o doznania, prawda?). Papier nieszary o fakturze miłej w dotyku pod warunkiem, że nie będziemy wtykać do sobie do ucha.

Reasumując: papu - Pikaczu, obsługa - Krowon, wystrój - Żubron, ceny - Łosion. (To są oczywiście nazwy pokemonów)

Jeść czy nie jeść: Jeść, Biała Dama

Linka do bel epok: http://www.belle-epoque.pl/

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Ad. Bombaj II

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale odwiedzić  znów dobry lokal nie jest nigdy złym pomysłem. Zresztą.. z entuzjazmem rybojada dla takiej reaktywacji nie sposób było walczyć.  Węszył, krążył wokół tematu legendarnego maślanego kurczaka niczym nazgul wokół TEGO JEDNEGO (to rule t hem  all) pierścienia. Pomyślałam więc.. niech więc się los dopełni, idźmy do Bombaju.

Odwiedziny przypadły w sobotę w godzinach wczesno popołudniowych, ale gęstość zaludnienia w lokalu była już znacząca. Lubię to ogromnie – gwar przy stolikach obok oraz trucht kelnerów.  Nasz kelner nie truchtał, ale i też przestrzeń pomiędzy kuchnią o lożą, w której przyszło nam spocząć, obiektywnie patrząc nie pozwoliłaby mu prawdopodobnie rozwinąć takiej prędkości. Spoczęliśmy mianowicie naprzeciw drzwi kuchennych, dokładnie pomiędzy jedną papugą zieloną a drugą papugą zieloną, czyli pod papugami. Plan działał – mimo rozciągającej się szeroko jak nizina szczecińska sławy recenzorskiej, nie musimy się jeszcze przebierać niczym De Funes w „Skrzydełku czy nóżce”, aby w spokoju i na zasadach pełnego incognita dokonywać swego działa.. pochłonąć nieco jadła i opisać o następnie z wprawą i dramaturgią Szekspira.

Niech więc pióro odda doznania widelca.. Wybór nie był trudny dla większości współbiesiadników – sława kurczaka, za którą odpowiedzialny jest rybojad inspirowany jakąś tajemniczą, mroczną tęsknotą za białym, mięciutkim mięskiem, które mi zwinął onegdaj z talerza, zrobiła swoje. Wszyscy zdecydowali się na kurczaka, włącznie ze mną, choć planowałam zrobić wyjątek i zamówić soczysty schab z grilla. Kelner nasz nietruchtający jednakże odradzał tą pozycję, wskazując, że jest on kruchy. Nie zrozumiałam tego ni w ząb, ale uznałam, że rekomendowany przez niego, jako niezwykle delikatny kurczak…jakiś tam w kawałkach i brunatnym sosie będzie dobrym wyborem. Był niezłym, jednakże najprawdziwszą symfonię smaków zapewnił dopiero kwartet drobiowy. Wnoszone na dymiących tacach porcje były, o losie szczęsny,  w zupełności podzielne a i towarzystwo do podzielności miało stosunek nader przyjazny, zatem spróbować czterech pysznych potraw zamiast jednej było wszystkim dane i więcej dodawać odnośnie kulinarnych wrażeń popołudnia nie trzeba. 

Chwile były niezapomniane i miłe. Ponownie zaczerpnąć ze źródełka kuchni hinduskiej;  zobaczyć, jak szanowny autor bloga buszuje po menu w części innej niż potrawy z ryb, zdradza następnie swą naturę w mrocznym instynkcie drapieżcy, który za cel upatrzył sobie chickena i wreszcie, poczuć dreszczyk emocji, gdy ktoś próbuje się wedrzeć do zajętej przeze mnie toalety – to wielkie bogactwo tego dnia.

czwartek, 3 grudnia 2009

("Na warownej") Warownej pamięci żałobny rapsod

Witam ciepło i serdecznie kolejne setki i tysiące fanów blogaska. Czy zauważyli Państwo "i okolic" w opisie? Czas zająć się okolicami bowiem skromna ma osoba nie pochodzi wcale ze Szczecina. Dziś będzie mowa o stargardzkim lokalu "Na Warownej". Nieistniejącym lokalu gwoli ścisłości. Cóż "Na Warownej" pojawiło się niczem meteor na firnamencie, zawiało kitą i zniknęło za horyzontem. Wszystko w czasie około paru miesięcy.
Czas na konkurs audiotele. Na jakiej ulicy usytuowany był tytułowy lokal? Do wygrania 35 miliardów dolarów. Prawidłowe odpowiedzi:
a) Zachodniopomorski Uniwersytet Technologczny
b) kompot z buraków
c) wiatry wywołane kapustą
d) Donald Tusk
e) żadna z powyższych
f) wszystkie z powyższych
SMS z prawidłową odpowiedzią zwyczajowo wysyłamy na sledzik.pl
Z zewnątrz lokal wydawał się niewielki, po wejściu miło się rozczarowałem - miejsca całkiem sporo. Wystrój typowo restauracyjny, kto kiedyś widział restauracje ten wie. Obsługa bardzo profesjonalna i estetyczna (blisko poziomu "Avanti" ale jeszcze nie to) , lokal zdecydowanie promatczyny, gdyż dzielni kelnerzy nie wahali się wziąć na siebie ciężaru opieki nad przyniesionymi przez gości pociechami.
W lokalu miałem przyjemność wieczerzać trzykrotnie, jedząc ryby po dwakroć oraz kurczę w pozostałych przypadkach. Możemy więc mówić o pewnego rodzaju pracy zbiorowej. Za pierwszym razem wystawiłem cierpliwość kucharza na próbę komponując rybę pieczoną z kaszą gryczaną i szpinakiem (przypomninam, że jestem neofitą, burakiem oraz ignorantem, lasnując się na znawce), próba wypadła niezwykle pomyślnie. Muszę wspomnieć o wielkości porcji, adekwatnym słowem będzie zwrot używany przez japończyków w odniesieniu do mieszkańców Stanów Zjednoczonych - "gargantua". Po zjedzeniu gargantua kaszy z gargantua szpinakiem ma się tylko ochotę na gargantua błaganie o koniec cierpień z przejedzenia. Pozostałe wypady były równie miłe jak pierwszy.
Niestety jak wspominałem na początku, lokal zniknął z kulinarnej mapy świata, niewątpliwie za pomocą Krwawego Kutulu i jemu podobnych. Prawdopodobnie Siły Ciemności nie mogły zaakceptować faktu załamania równowagi w odwiecznej walce Dobra ze Złem.
Toaleta była raczej mała, a faktury papieru niestety nie pamietam. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, więc jesli chodzi o ceny to były prowincjonalne.

Reasumować nie ma czego, bo lokal nie istnieje już, ale tak dla wprawy - papu sponsorowała literka D jak dobre, wystrój Z jak zwykły, obsługa CH jak Heroizm, ceny P jak Prowincja.

Jeść czy nie jeść: Można nakarmić się wspomnieniami

Linka do czegoś maksymalnie durnego tu