niedziela, 1 kwietnia 2012

("Trattoria Toscana") Tomasz Billewicz nie przybył.

Witajcie serdecznie drodzy blogaskomaniacy po krtókiej przerwie. Wiosna idzie, nowe restauracyje wyrastają niczem grzyby po deszczu. Oznacza to, że wasz ulubiony recenzent kulinarny, przy którym inspektorzy Miszlę są jak Matka Teresa przy Pocahontas, wyruszył na eskapadę zniszczenia i pożogi.

Veni
W pewnym mieście postawiono już kratownicę przy pierwszej budowanej hali z prawdziwego zdarzenia i właśnie w tym mieście przyszło mnie zrecenzować lokal o swojsko brzmiącej nazwie Trattoria Toscana (tłum. "Podpłomyk Światowid"). Zdecydowanie kuchnia grecka gdyby nie to, że włoska. Bdździlion i pierwsza restauracja włoska w rzeczonym mieście z kratownicą już na hali.
Trattoria Toscana znajduje się na pl. Orła Białego niedaleko katedry przy której niedawno stał ogroooomniasty dźwig.

Vidi
Sam lokal olbrzymim miejscem jest, mało tego jest też bardzo popularny więc sugeruję pomyśleć zawczasu o rezerwacji lub wybrać się do niego o nieortodoksyjnej porze dnia. Wyboraźmy sobie sytuację, w której Thor Heyerdahl na swojej łódce szmugluje tanie wina lecz niestety będąc po spożyciu, rozbija łodkę o dom ubogiej handlarki kwiatów. Sytuacja wyobrażona? Zakomicie, ponieważ tak właśnie wygląda Trattoria Toscana.
Po wejściu do lokalu, natychmiast zjawił się kelner brunet i pomógł znaleźć miejsce, po krótkiej przerwie podeszła pani (blondynka, niestety o głosie przypominającym porykiwania zakochanego jenota w noc świętojańską - ale przyszliśmy jeść a nie słuchać) po bardzo długiej przerwie zjawiła się ruda pani z daniami zamówionymi. Nasuwają się dwa wnioski, po pierwsze: lokal jest lokalem dla zakochanych, trend ostanio niesłychanie modny, gdyż czekając na potrawy można długo i powłóczyście patrzeć współbiesiadnikom w oczy, po drugie: jak widać dla każdego coś dobrego (brunet, blondyna, ruda) w imię maksymy "aby życie miało smaczek..."

Consumi
Niestety przemiłą atmosferę zakłócił zgrzyt, pierwsza próba zamówienia dań (rybna zupa sycylijska, roladki z miecznika) zakończyła się klapą! Po co umieszczać w karcie dania, których nie ma. A tak miałem ochotę na miecznika, na dodanie go do listy gatunków, w których eradykacji miałem znaczący udział. Finalnie do degustacji zakwalifikowały się:
- włoska zupa warzywna, smakowała jak zwykła zupa warzywna, podana na olbrzymich talerzyskach o pojemności minimum galona, jako sztuciec służyło coś warząchwiopodobnego.
- dorada z grilla, o smaku niezwykle delikatnym, bez naleciałości z błota, mułu czy innego szelfu, posmak nuty morskiej był praktycznie niezauważalny, podana na talerzu w kształcie ryby wraz ze sztućcami dla zaawansowanych, przypominających halabardy. I równie zabójcze. Znakomita.
- penette z miecznikiem, smakowało jak szprot w pomidorach z puszki, bleeeeeee.
- łódki ziemniaczane, po prostu to frytki przejechane wałkiem. I przesolone.
- szpinak na białym winie, przyznam się że nie spotkałem jeszcze kucharza, który by zepsuł szpinak, podany w lokalu można było jeść garściami. Przepyszny.
- lody z owocami, lekko kwaskowate z następującą gamą owoców: kalafior, kapusta, marchew, czosnek. Bardzo dobre i podane w poobtłukiwanych (uboga kwiaciarka!) naczyniach w kształcie truskawki.

Toalety można opisać jako dalszą część aforyzmu "picie w Szczawnicy". Papier biały.

Reasumując:
- wystrój
- obsługa
- papu
- ceny

Jeść czy nie jeść: jeść

Linka do Trattorii Toscany tutaj