sobota, 25 czerwca 2011

("3style a.k.a. Nautylius") W poszukiwaniu zaginionego jo

UPDATE: właśnie się dowiedziałem, że "Nautylius" to nie "Nautylius" tylko "3style"

Witajcie drodzy blogaskomaniacy, jak widzicie blogasek rusza pełną parą po mym przykrym epizodzie dietetycznym. Dla zainteresowanych znaczeniem tytułu pokazuję i objaśniam: aby efekt jo-jo był kompletny należy starcić wagę a potem ją odzyskać, toteż po straceniu wagi (pierwsze jo) czas odnaleźć to drugie, a wycieczki po lokalach mniemam, że wydatnie mnie w tym pomogą. Zastosowana w poprzedniej notce stylistyka veni-vidi-consumati niezwykle mnie się spodobała zatem nic nie stoi na przeszkodzie by i tutaj ją wdrożyć. Zatem do dzieła drodzy blogaskomaniacy.

Veni

"Piątek, piątek muszę dostać dałna w piątek"

Nadszedł piątkowy wieczór, zwyczajowo skazany byłbym na czerwoną tubę czy inne towarzystwo komputera, na szczęście pojawiła się alternatywa pod postacią lokalu "Nautylius" (całe szczęście bo od czerwonej tubki to mnie już ręce bolą, ile można się pytam?). Lokal oczywisćie umiejscowiony jest w Stargardzie na jego najgłówniejszej ulicy z gustownym wejściem do sutereny. Sam lokal ma dzieje niezwykle burzliwe: najpierw nazywał się "Nautylius", by potem stać się lokalem jak Peja a teraz nastąpił powrót do korzeni, czyli "Nautylius" ponownie. Ciekawym jestem wielce genezy nazwy lokalu, czyżby Julek Wern zastrzegł nazwę swego kadłubka? (ups nie tego - tego).

Vidi

"Melanż, melanż, heca, heca, heca"

Na wstępie chciałbym nadmienić, że lokla witytowałęm w znacznej sile więc część opinii będzie przytoczona na zasadzie cytatu. Sam lokal wygląda identycznie od czasów odtatniej wizyty (lokal jak Peja). Zmieniła się obsługa gdyż klenerką była pani oczywiście prześlicznej urody i jak doniosły złe języki, za młodu przebywała w lokalach gdzie puszczano szatanistyczną muzykę. Na szczęśce lokal ów siedlisko sił złych, nie istnieje już. Łupem mojego zamówienia padł dorsz zapiekany z warzywami, natomiast współtowarzysze niedoli zagustowali w kurczęciach (kieszeń z fileta oraz kurczę po hawajsku). Tutaj pozwolę sobię na pewną dygresję, gyż jak wiadomo i ryby, i kurczęta są przedstawicielami tzw. "białego mięsa" wśród głównego nurtu mięs. Pojawia się pytanie skąd ten rasizm? Czy nasi czerwonomęsni bracia nie są dyskryminowani? Odpowiedź na to pytanie jest arcybanalnie prosta. Oddajmy głos konsultantowi mgr. inż. Dominikowi Koneckiemu, dietetykowi, specjaliście żywienia człowieka: Kolor mięsa informuje głównie o rodzaju mięśni, z których jest ono zbudowane. Białe mięso składa się z mięśni szybkokurczliwych. Czerpią one energię z glikogenu, który pod wpływem gotowania nadaje mięsu jasny odcień. W skład czerwonego mięsa wchodzą mięśnie wolnokurczliwe, wykorzystywane stale np. podczas chodzenia. Zawierają one więcej żelaza, cynku, witaminy B6 i B12 oraz mioglobinę – białko, które magazynuje tlen i jest stałym źródłem energii. Właśnie od ilości tej ostatniej w tkance mięśniowej zależy kolor mięsa (Źródło) - prawda jakie to proste, glikogen i wszystko jasne. Wracając do recenzji - otrzymana sztućce były lekkie, dania przybyły na dużych, białych talerzach w kształcie obciętych owali.

Consumati

"Kopię na przednim siedzeniu, siedzę na tylnym siedzeniu"

Pierwsza rzecz jaką dało się zauważyć to okres czekania na rybę, moi współkonsumenci zdążyli niemalże skończyć swoje dania, zanim dotarło moje. Głęboko wierze, że było to związane z przygotowywaniem świeżej ryby, a nie z odmrażaniem jakiegoś gotowca. Mając do wyboru dobre i złe wieści zawsze zaczynam od złych. Surówki dodane do drobiu, były ewidentnymi gotowcami zakupionymi z jakiegoś marketu. Uczynne języki podpowiedziały - sałatki Sznura, rachunek za darmową reklamę wyślę poźniej. Do mojego dania dodane zostały podsmażane ćwiartki ziemniaków, niestety były wysuszone i smakowały bardzo dziwnie, stwarzając wrażenie nieświeżości. Do mojej sałatki zostało wlane zbyt dużo octu winnego/sosu vinegret i bardzo szybko ten smak zdominował całę danie. Więcej grzechów nie pamiętam.
A teraz czas na samo dobro. Obydwa kurczęcia smakowały rewelacyjnie jak na mój nie wyrobiony smak i to niezależnie czy dodatkiem byłą szynka czy ananas. Moja ryba zdecydowanie warta była długiego czasu oczekiwania, jej smak został doskonale zharmonizowany z zapieczonym serem oraz dodanymi przyprawami, tak że było wrażenie doskonałej kohabitacji elementów smaku rybnego i dodanych. Moje zadowolenie było bardzo duże. W przeciwieństwie do drobiu ja otrzymałem sałatkę świeżą i na miejscu wykonaną, bardzo dobrą z jednym mankamentem, o którym wspominałem powyżej. Do drobiu dodane były frytki i w przeciwieństwie do ziemniaków był znakomite. Zastanawiający jest dysonans poszczególnych elementów dań, czyżby kucharz dopiero się rozgrzewał? Ta tajemnica pozostanie niewyjaśniona drodzy blogaskomaniacy.

Toalety nie zmieniły się od czasu wizyty, w obu kabinach nie da zamknąć sie od wewnątrz, co na pewno jest przyczyną wielu mocnych wrażeń. Papier biały.

Reasumując: papu - "muszę mieć świeżo", wystrój - "będziemy mieli kulę dziś", obsługa - "widzę moich ziooomów", ceny - "muszę zabrać dałna na przystanek"

Jeść czy nie jeść: na własne ryzyko jednak, gdyż plusy dodatnie przeplatane są plusami ujemnymi.

Linka do "Nautyliusa" nie starałem się szukać w zamian źródło wszystkich dzisiejszych cytatów

UPDATE: Linka do "3style" tutaj

niedziela, 12 czerwca 2011

("Esencja") Hail tó de king bejbi!

Veni, vidi, consumi czyt. przybyłem, zobaczyłem, skonsumowałem. Witajcie drodzy blogaskomaniacy po długiej przerwie. (Został ktoś jeszcze?) Przyczyną mej absencji była nomen omen chęć pozbycia się zalegających kilogramów, tak więc (nie zrobie więcej zdjęć) po dwudziestu pięciu kilogramach męczarni i stwierdzeniu, że ważę za mało, nadszedł czas na reaktywację hobby oraz nieustającej podróży po lokalach kulinarnych. Panta rhei mawiają (choć dokładny cytat to Πάντα ῥεῖ καὶ οὐδὲν μένε) i mają rację, gdyż nawet na tak odległej prowincji, zachodzą zmiany w lokalach.

Veni - zaszczytu pierwszej recenzji po powrocie dostąpił lokal o jakże wdzięcznej nazwie "Esencja", usytuowany jest on w miejscu dawnej restauracji "Sfinks" w Stargardzie nadal Szczecińskim na ulicy Warownej, w znanym zagłębiu restauracyjnym.

Vidi - w wystroju lokalu dominują brązy za wyjątkiem białych obrusów na stołach i krzeseł, które są czarne. Ogólne me wrażenie jest jedno, lokal to zakamuflowana opcja niemiecka, wszytko tu sprawia wrażenie masywności i kolosalności, a ja drobniutki i szczuplutki czułem się przytłoczony. Kewlnerka preześlicznej urody przychodzi prawie natychmiast i wręcza nam menu w postaci skoroszytu z koszulkami. Ryby znajdują się pod pozycją "Mięsa i ryby", ale niestety pośród stu dań można znaleźć zaledwie dwa rybne. (2% - tyle co PJN w nadchodzących wyborach). Sztućce podawane są w kolorowych chusteczkach przewiązanych kokardą, niezwykle gustowne. Niestety sąprzeciętne i niestety tego słowa bedę jeszcze nadużywać.

Consumi - zupp w meniu lokalu są aż dwie (żur i flaczki) toteż decyzja byłą prosta - danie główne pus deser. Daniem głównym została "smażony delikatny filet z flądry z dodatkiami", zamówiłem ziemniaki puree plus salatka warzywna (pewnie z Niemiec). Po krótkim okresie oczekiwania, nadeszło danie i tu niespodzianka, zamiast ziemniaków dostałem frytki. Oczywiście zatarłem ręce z uciechy, w myślach układając sobie pierwsze zdania niezwykle zjadliwej recenzji, aż tu nagle nadbiegła pani kelnerka z przerażeniem w oczach mówiąc o pomyłce. Mało tego dostałem rzeczone ziemniaki gratis! Efekcie jojo - pójdź w me ramiona, innymi słowy takiej obsugi inne lokale mogą się uczyć. Niestety to ostatnia dobra rzecz jaką mogę powiedzieć o lokalu, reszta to przeciętność, przeciętność, przeciętność. Smak ryby nieodczuwalny gdyż zawalony panierką, sałatka warzywna mdła, a ziemniaki okazały się być najsłabszą cześcią dania w smaku przypominały kiszoną kapustę (niem. Sauerkraut), zdecydowanie nie polecam. Sytuację mógł uratować jeduynie deser (niem. Dessert) szejk waniliowy, ale nie uratował, gdyż wpisał się ogólnie w przeciętność.
Toaleta również przeciętna, nie pasuje kolorystyczie do lokalu (przypominam brązu) ponieważ dominują tam zielenie, ale nic nie wybija się ponad przeciętność.

Reasumując: papu - "Your face, my ass, what's the difference?", wystrój - "Let God sort 'em out!", obsługa - "Hail to the king, baby!", ceny - "Shake it, baby!"

Na marginesie, wraca nie król a książe.

Jeść czy nie jeść: na podstawie zbadanej próbki - nie jeść.

Linka do "Esencji" tylko na pejsbóczku tutaj

Edit: Znalazłem też bezposredniego linka do "Esencji" - tutaj