niedziela, 12 czerwca 2011

("Esencja") Hail tó de king bejbi!

Veni, vidi, consumi czyt. przybyłem, zobaczyłem, skonsumowałem. Witajcie drodzy blogaskomaniacy po długiej przerwie. (Został ktoś jeszcze?) Przyczyną mej absencji była nomen omen chęć pozbycia się zalegających kilogramów, tak więc (nie zrobie więcej zdjęć) po dwudziestu pięciu kilogramach męczarni i stwierdzeniu, że ważę za mało, nadszedł czas na reaktywację hobby oraz nieustającej podróży po lokalach kulinarnych. Panta rhei mawiają (choć dokładny cytat to Πάντα ῥεῖ καὶ οὐδὲν μένε) i mają rację, gdyż nawet na tak odległej prowincji, zachodzą zmiany w lokalach.

Veni - zaszczytu pierwszej recenzji po powrocie dostąpił lokal o jakże wdzięcznej nazwie "Esencja", usytuowany jest on w miejscu dawnej restauracji "Sfinks" w Stargardzie nadal Szczecińskim na ulicy Warownej, w znanym zagłębiu restauracyjnym.

Vidi - w wystroju lokalu dominują brązy za wyjątkiem białych obrusów na stołach i krzeseł, które są czarne. Ogólne me wrażenie jest jedno, lokal to zakamuflowana opcja niemiecka, wszytko tu sprawia wrażenie masywności i kolosalności, a ja drobniutki i szczuplutki czułem się przytłoczony. Kewlnerka preześlicznej urody przychodzi prawie natychmiast i wręcza nam menu w postaci skoroszytu z koszulkami. Ryby znajdują się pod pozycją "Mięsa i ryby", ale niestety pośród stu dań można znaleźć zaledwie dwa rybne. (2% - tyle co PJN w nadchodzących wyborach). Sztućce podawane są w kolorowych chusteczkach przewiązanych kokardą, niezwykle gustowne. Niestety sąprzeciętne i niestety tego słowa bedę jeszcze nadużywać.

Consumi - zupp w meniu lokalu są aż dwie (żur i flaczki) toteż decyzja byłą prosta - danie główne pus deser. Daniem głównym została "smażony delikatny filet z flądry z dodatkiami", zamówiłem ziemniaki puree plus salatka warzywna (pewnie z Niemiec). Po krótkim okresie oczekiwania, nadeszło danie i tu niespodzianka, zamiast ziemniaków dostałem frytki. Oczywiście zatarłem ręce z uciechy, w myślach układając sobie pierwsze zdania niezwykle zjadliwej recenzji, aż tu nagle nadbiegła pani kelnerka z przerażeniem w oczach mówiąc o pomyłce. Mało tego dostałem rzeczone ziemniaki gratis! Efekcie jojo - pójdź w me ramiona, innymi słowy takiej obsugi inne lokale mogą się uczyć. Niestety to ostatnia dobra rzecz jaką mogę powiedzieć o lokalu, reszta to przeciętność, przeciętność, przeciętność. Smak ryby nieodczuwalny gdyż zawalony panierką, sałatka warzywna mdła, a ziemniaki okazały się być najsłabszą cześcią dania w smaku przypominały kiszoną kapustę (niem. Sauerkraut), zdecydowanie nie polecam. Sytuację mógł uratować jeduynie deser (niem. Dessert) szejk waniliowy, ale nie uratował, gdyż wpisał się ogólnie w przeciętność.
Toaleta również przeciętna, nie pasuje kolorystyczie do lokalu (przypominam brązu) ponieważ dominują tam zielenie, ale nic nie wybija się ponad przeciętność.

Reasumując: papu - "Your face, my ass, what's the difference?", wystrój - "Let God sort 'em out!", obsługa - "Hail to the king, baby!", ceny - "Shake it, baby!"

Na marginesie, wraca nie król a książe.

Jeść czy nie jeść: na podstawie zbadanej próbki - nie jeść.

Linka do "Esencji" tylko na pejsbóczku tutaj

Edit: Znalazłem też bezposredniego linka do "Esencji" - tutaj

4 komentarze:

  1. verbenaa
    O jak miło przeczytać nowy wpis;}Blog rozbrajający,niesamowicie poprawia samopoczucie a i napewno zostanie wykorzystany przy najbliższej wyprawie w strony nadmorskie jako skarbnica wiedzy na temat lokalów gastronomicznych;)
    Pozdrawiam i życzę dobrej przemiany materii oraz wpisów jak najczęściej;]

    OdpowiedzUsuń
  2. a papier toaletowy był???????????

    OdpowiedzUsuń