piątek, 6 września 2013

("Baryłka") Kościuszko ty nasz bohater

Od morza aż do Tater. I te Tatery są słowem kluczowym w dzisiejszej opowieści tak jak występy czirliderek przed meczem Polska Czarnogóra. Witajcie drodzy blogaskomaniacy na chwałę Gosi Andrzejewicz! Dziś recenzja będzie z nowo odwiedzonego miasta, miasta w kótrym na każdym rogu można kupić ser z gór. Praktycznie na każdym. Jak łatwo można się domyślić recenzja będzie z najbardziej górskiego z polskich miast czyli Gdańska. Mam wyjątkowe szczęście do prestiżowyh miast gdyż Gdańsk jest trzecim najbardziej prestiżowym miastem z województwa małopolskiego zaraz po Starogardzie i Kościerzynie.

Veni

Gdańsk to bardzo piękne miasto, stolica polskich gór, posiadające niezwykle piękne Stare Miasto, przez które przepływa Mołtawa. U brzegów tego cieku wodnego przycupnęła alejka wypełniona różnorakim lokalami gastronomicznymi. "Baryłka" zdecydowanie wyróżnia się na ich tle mamiąc ewentualnych konsumentów imponującym tarasem, znajdującym się na wysokości kilku metrów z doskonałym widokiem na Giewont i Morskie Oko. Niech słowa zastąpią czyny, toteż zaprezentuje tutaj wyżej wymieniony widok.


Vidi

LEWANDOWSKI NA 1:1! W KOŃCU!
Ulica Długie Pobrzeże jest wypełniona lokalami, każdy z nich kusi przechodniów, każdy stara się prezentować jak najlepiej inwestując w naganiaczy (nie wiadomo dlaczego omijali mnie szerokim łukiem, a przecież jestem bardziej reprezentacyjny niż nasza pierwsza jedenastka). Wcześniej opisałem dlaczego zdecydowałem się na "Baryłkę". Wchodzących wita kelnerka prześlicznej urody i wiedzie na wcześniej wypatrzone miejsce na tarasie. Taras znajduje się na trzeciej kondygnacji i aby się tam znaleźć naprawdę trzeba się na schodach naspacerować. Podczas podróży w górę, zapuściłem żurawia (he he he) do innych pomieszczeń dla gości i muszę przyznać, że wyglądały one luksusowo. Ja, wraz z zaproszonym gościem wybierając taras otrzymaliśmy w zamian komplet zwykłych mebelków tarasowych z podusiami, którym każdy halny niestraszny (oprócz podusi). Talerze, na których podano dania były duże i okrągłe a dodane sztućce także duże ale za to lekkie. Z dań w karcie zamówiliśmy (nazwy dań podaję za kartą):
- halibut z pieca serwowany z sosem kaparowo-porowym, czarnym ryżem i warzywami grillowanymi
- smażony filet z bałtyckiego dorsza serwowany z sosem cytrynowym, z ziemniakami z wody posypanymi natką pietruszki oraz z sałatką z pory.
Dania otrzymaliśmy po około dwudziestu pięciu minutach czekania.

Consumati

Przyznam się, że to mój pierwszy restauracyjny halibut więc nie mam odpowiednio nabudowanej bazy wrażeń percepcyjnych. Otrzymane danie miało ciekawy kształt odmienny niż klasyczne dzwonko. Smak halibuta również można nazwać charakterystycznym, ciężko opisać te dodatkowe nuty wrażeń, najlepiej sprawdzić samemu, na pewno nie będzie zawodu. Z mojego punktu języka danie było bardzo smaczne, delikatnie kwaśnawy smak ryby morskiej z dodatkową nutą. Dodany sos kaparowo-porowy bardzo dobrze uzupełnił się z ryżem i halibutem. Warzywka grillowane normalnie, ale tutaj cieżko się wybić, ale i ciężko zepsuć to danie.
Filet z bałtyckiego dorsza zaprezentował się znajomo bez dodatkowych egzotycznych wrażeń. Smażenie wraz z sosem cytrynowym zapewniło rybie bardzo dobry smak. Dodane do dania ziemniaki były przyrządzone znakomicie, a jak uczy doświadczenie dogotowanie ziemniaków w restauracjach to wcale nie jest oczywista oczywistość. Sałatka z pory gorzkawa, poprawna i w sumie  najsłabsza z całej biesiady. Obydwa dania zostały starannie obfotografowane i na zdjęciu poniżej można nasycić się ich widokiem.



Prawda, że urocze?

W toalecie nie byłem, pozostaję więc w nieutulonym żalu z tego powodu.

Reasumując: papu - Rysy, wystrój - Giewont, obsługa - te Rysy obok Rys, ceny - Gerlach.

Linka do "Baryłki" tutaj.

Jeść albo nie jeść: jeść.

środa, 26 czerwca 2013

("Yeżyce Kuchnia") Naylepsze yadło

Witaycie drodzy blogaskomaniacy po krótkiej przerwie, yak widać nie zwalniam tempa, kontynuuyąć facsynuyącą podróż po kulinarnych smakach Wszechświata. Yak stali bywalcy się zapewne domyślayą dzisieyszy odcinek również poświęcimy Wielkiey Polsce. Ponownie opiszę lokal w trzecim naybardziej prestiżowym (po Pile i Swarzędzu) mieście Wielkiey Polski.

Veni

Pozwolę sobie przytoczyć legendę.
"Dawno dawno temu, było sobie trzech braci Lech, Trzech (do niego za darmo) i Białorus. Wędrowali oni z daleka (prawdopodobnie z Grecyi gdyż mieli ze sobą piechote ciężkozbroyną hipsterytami zwaną, hipsterytów poznać można było po charakterystyczney odzieży ochronney: spodnie rurkowe, kapelusze filcowe, okulary kuyonki, a w dłoniach dzierżyli iWłócznie oraz iTarcze), wędrowali, wędrowali i wędrowali. Oczom ich ukazała się puszcza nieprzebyta toteż postanowili odpocząć. Wierni hipsteryci o okamgnieniu rozłożyli obóz na podobieństwo twierdzy warowney.
Bracia zaczęli rozmawiac i zastanawiać się nad dalszym ich losem. Lech zarzekł następuyąco:
- Widzicie bracia to gniazdo? To musi być gniazdo wspaniałego ptaka, osiąde tu a moim znakiem rozpoznawczym będzie ta ptica. Yak się ona nazywa?
- Kazuar - rzekł Trzech czymś zdegustowany.
- Zatem postanowione, godłem moim od dziś yest tęczowy kazuar na błękitnym tle z raybanami na nosie.
- Huraaaaaaa! - zakrzyknęli hipsteryci.
- Wyluzuj brat - Trzech na to - chodź ze mną na południe, bedą knedle, dobry browar i tyle ścieżek ile zdołasz wciągnąć.
- Wyluzuj brat - dodał Białorus - chodź ze mną będą panienki, wódka i kartofle. Na wschód bo tam musi być cywilizacya.
Zafrapował się Lech, z yedney strony koka Trzecha była niczym śnieg w Pieninach a bimber Białorusa dodawał życia lepiey yak ambrozya. I ciężko mu było, więc postanowił spocząć. Toteż spoczął.
- Auaaaaaaaaaaaa! Zasiadłem na yeża! Móy tyłek! ..."

Tutaj legenda się urywa, yednakże lokal znayduje się na Yeżycach (dzielnica Poznania), w pobliżu yest snuye się naprawdę wielu hipsterytów, wszędzie wiszą portrety tęczowych kazuarów. Yak widać w każey legendzie kryye się ziarenko prawdy. Naywyraźniej syn Lecha - Mieszko oraz wnuk Lecha - Mieszko zwany Starym odpowiednio zadbali o dziedzictwo kulturowe i historyczne.

Vidi

"Yeżyce Kuchnia" yako lokal zapoczątkowany przez królów bez wątpienia dla króli (i królowych). Położony jest oczywiście w nayznamienitszey dzielnicy Poznania, yuż z daleka przykuwa wzrok swoją niepoliczalną ilością kondygnacyi. Yest niezwykle bogato zdobiony, przestronny, z luksusowymi meblami i wyposażeniem. Na szczególną uwagę zasługuyą wspaniałe przeszklenia malowniczo uzupełnione szparami wentylacynymi. Lokal utrzymany yest w naywyższym możliwym standardzie czystości, smiało można yeść z podłogi. Do konsumpcyi otrzymujemy szczerozłote sztućce będące efektem hobbystycznej pracy Michała Anioła Bayora. Obsługę lokalu stanowią nayprzedniejsci hipsteryci, w linii prostej potomkowie pierwszey świty Lecha przybyłej z Grecyi, hipsterytki fenomenalney urody yako kelnerki i wspaniałe okazy hipsterytów yako bariści. Obsługa zgaduye w myślach nasze życzenia i spełnia je natychmiast.

Vici

W tym yakże królewskim lokalu menu wisi na szczerozłotey tablicy i yest ono zmieniane codziennie. Zaznaczam yeszcze raz: zmieniane codziennie. Dzięki temu mamy gwarancyę zawsze świeżych dań. Oszołomiony czymś tak wspaniałym byłem w stanie zamówić zaledwie karkówkę w sosie z kasza wraz z bukietem warzyw. Do tego otrzymaliśmy świeżo wyciskany sok z pomarańczy. Po królewskim okresie oczekiwania zyawiły się dania.
Wniosek yest prosty, "Yeżyce Kuchnia" to naywspanialszy lokal w galaktyce Drogi Mleczney. Otrzymana karkówka była mięciutka o niepowtarzalnym aromacie, yedząc yą czułem yakbym wsuwał naylepszą polędwicę ze specyalnie masowanych krówek. Kasza w niczym nie ustępuye karkówce, doskonale ugotowana żadne ze 894 ziarenek które otrzymałem nie kleiło się do siebie, uderza pełnia i bogactwo smaku kaszy, można powiedzieć, że czułem się owiany tym doznaniem. Dodany bukiet warzyw to kalafior i fasolka szparagowa, po prostu poezya smaku, mięciutkie wspaniale harmonizuyą się z sosem. Kilka słow o sosie, który był rewelacyynym spinaczem pomiędzy mięsem, kasza a warzywami. W skrócie, to było naylepsze danie yakie yadłem kiedykolwiek.

Toaleta godna władców Polski: patriotyczna, wielka i zwycięska.

Reasumuyąc: papu - naylepsze, obsługa - naydoskonalsza, wystrój - nayznamienitszy, ceny - nayodpowiednieysze.

Linka do "Yeżyce Kuchnia" tutay

Yeść albo nie yeść: yeść

poniedziałek, 17 czerwca 2013

("Papavero") Lói Żak Mari Dager

W Imię Boga Wszechomogącego! Witajcie, witajcie jakże mnie drodzy blogaskomaniacy! Niczym Gosia Andrzejewicz z popiołów, tako i ja zaszczycam świat Internetu swą aurą niesamowitości. Lata mijają, wpisów przybywa, liczba osób czytających blogaska, właśnie przekroczyła 840 000 (słownie: osiemset czterdzieści tysięcy). Na marginesie dodam, że 840 000 to jest dokładna liczba larw jedwabnika, która mieści się w jednym akrze sześciennym prosa syczuańskiego, co przy okazji stanowi jednostkę SI światłości czółenka ruchomego. Popularność blogaska jest jak widać olbrzymia, toteż zastanawiałem się jak uczcić to wydarzenie, po długim naprawdę długim procesie myślowym, doznałem zwyczajowego w takich przypadkach olśnienia. Teraz proszę o nieregulowanie odbiorników, gdyż nastąpią duże litery: ODCINEK SPECJALNY (aka Speszjal Łan). Drodzy blogaskomaniacy, specjalnie dla Was, dla setek tysięcy Was, w tym odcinku nieustającej podróży, stwierdziłem że czas popuścić wszelkie hamulce, że czas zabłysnąć, że czas nawet zrobić zdjęcie jedzenia! Zawracam uwagę na oryginalność pomysłu, gdyż nikt jeszcze nie wpadł na pomysł by na wieki utrwalić arcydzieła sztuki kulinarnej. Przewiduję, że będzie to trend, który się przyjmie więc drodzy blogaskomaniacy, pamiętajcie kto to rozpoczął. W imię nieustającej chwały Gosi Andrzejewicz i zespołu Weekend!

Veni

W odcinku specjalnym chciałbym Was drodzy blogaskomaniacy, zabrać do trzeciego (po Pile i Swarzędzu) najbardziej prestiżowego miasta WielkiejPolski, znaczy się do Poznania. W tymże Poznaniu, przy ulicy 3 Maja (gdzie konstytucja na pewno rozpoczynała się właściwym wersem) przycupnął sobie lokal o wiele mówiącej nazwie "Papavero". Nie będę ukrywać, że ówże lokal najlepiej znaleźć wsiadając do dorożki i mówiąc - do "Papavero" poproszę. (Dla niewtajemniczonych - dorożka to kołowy środek lokomocji napędzamy koniem lub końmi, często pachnący przetrawionym owsem). Na pierwszy rzut oka lokal zapowiada się okazale, ciesząc oko szerokim frontonem, gdzie niczem krogulec zwisa okazaly szyld informujący. Tutaj blogaskomaniacy należy się Wam dodatkowe objaśnienie gdyż wraz ze mną na degustację udali się:
- znana znakomitość, gitarzysta jednego z najpopularniejszych krajowych zespołów muzyki popularniejszej, rozpoznawany nie tylko w kraju ale i zagranico,
- może niekoniecznie znana szerszym masom, ale za to bardzo wpływowa szara eminencja działająca w branży kosmetycznej i pokrewnych.
Jak sami rozumiecie drodzy czytelnicy zostałem poproszony o zachowanie anonimowości mych szlachetnych gości i to życzenie będzie spełnione.

Vidi

Szeroki fronton skłania do marzeń o gargantuiczności "Papavero", ale to rajska świątynia ułudy. Lokal jest niewielki, za to upakowany dodatkami, Konstantynopol przy "Papavero" to tani sklep z błyskotkami dla turystów. Wystrój po prostu ocieka, od wyrafinowanych żyrandoli po liczbę dodatków, na parapetach, stołach czy innych imponderabiliach. Sztućcami możemy operować bez obaw, są one masy umiarkowanej. Naczynia otrzymujemy duże, białe i głównie okrągłe. Ważną cechą "Papavero" jest fakt bycia obsługiwanym przez dwóch kelnerów, którzy oczywiście pojawiają się natychmiast i są gotowi spełnić każde nasze kulinarne marzenie (w limitach meniu oczywiście). Po złożeniu zamówienia otrzymujemy gorące bułeczki wraz z masłem czosknowym oraz pastami z oliwek do przekąszenia (i dodatkowym kompletem sztućcow do obsługi). Na same dania czeka się rozsądną ilość czasu, tak aby nabrać podejrzeń, że dania jednak będą świeże.

Vini

Ale dość już tej gry wstępnej (jak powie 99% mężczyzn), czas przejść do rzeczy, głównego celu podrózy, runa dla Jazona i jego Argonautów. Papu w papu, ponieważ jest to ODCINEK SPECJALNY, specjalnie dla Was drodzy blogaskomaniacy, sięgam wraz z zaproszonymi znakomitościami po specjalne dania. Czeka Was ekstaza lingwinistyczno-kulinarno-optyczna, więc zapnijcie pasy, wielbiciele (każden jeden z ośmiuset czterdziestu tysięcy z Was).

Zamówiliśmy (nazwy dań za kartą): 

Przystawki:
 - Mozzarella z pomidorami i prażonymi orzechami pistacjowymi
z domowym pesto ze świeżej bazylii
- Grillowana polędwiczka sarnia marynowana w Calvadosie i miodzie wrzosowym, podana na pasztecie sarnim w orzechach laskowych oraz bukiecie sałat
- Ośmiornica z pietruszkową oliwą, układana na grillowanych pomidorach
z aromatem pieczonego czosnku
Zuppy:
- Zuppa grzybowa z domowymi łazankami i kremową śmietanką 
- Zuppa serowa z pszennymi grzankami i szczypiorkiem 

Dania główne:
- Przepiórka macerowana szałwią i skórką cytryny  podana na brioszy ze szpinakowymi kopytkami, buraczkami glazurowanymi winem i pomarańczami oraz chutney truskawkowo- imbirowym
- Pieczony filet z gęsi macerowany Guinnessem i ziołami, podany z ciepłą sałatką ziemniaczaną skrapianą dipem na bazie piwa typu lager
- Stek z polędwicy amerykańskiej (300g) według oryginalnej receptury, serwowany z pieczonym ziemniakiem faszerowanym twarożkiem, układany na warzywach z sosem Porto
Desery:
- Crème brule
- Różowy sorbet truskawkowy z Cointreau
- Kulka lodów waniliowych w oryginalnym sosie zabaione na winie Marsala
Adnotacja ku przystawkom.
 Tak mili Państwo witajcie w epoce Internetu, Lói Żak Mari Dager wiedział, że jego wynalazek w końcu przysłuzy się do czegoś pożytecznego. Oto zdjęcie smażonej ośmiornicy, wprawne oko obserwatora rozróżni przyssawki na macce. Jak smakuje smażona ośmiornica? Jak delikatniejsze smażone kurczę, co czyni ją znakomitą przystawką oraz wdzięcznym tematem do polecenia.


Sarnina na pasztecie z sarniny, w ramach wyjaśnienia - przy potrawach zamówionych przez mych zacnych gości zaszczyt recenzji pozostawiam im, ograniczę się tylko do dosłownego cytatu. W tym przypadku on brzmiał: "Na Trygława, niech ma córa, historia, Bog i przyszłość mi wybaczy, ale nawet jak Dżastin Bajber zawładnie twym sercem córuniu to rozkosz tego dania spowoduje, że ból mój zaniknie". True story.




Tutaj mamy mozarellę w pomidorach, jako że jest to danie mało wykwintne i lanserskie, pominę je milczeniem.

Adnotacja ku zuppom
Zuppy są mało fotogeniczne, to fakt. Obrana przeze mnie i jedną ze znakomitości zuppa grzybowa okazała się najsłabszym elementem naszej uczty. Rzekomo grzybowa, okazała się być podgrzaną śmietaną, w której pływało coś na podobieństwo herbatników (rzeczone łazanki). Brrrrr. Ażeby zapobiec złym myślom co to lokalu pozwolę teraz przytoczyć słowa (na zasadzie idealnego cytatu) słowa drugiej znakomitości dotyczące zupy serowej w formie eseju fizoloficznego. "Tako rzekł Zaratustra: kobieto idę do Ciebie z batem, ale dlaczego, no dlaczego? Ty bura samico psa! Zjadłbym zupę serową, ale ta twoja breja nie jest godna nadczłowieka. Idę do "Papavero"! Howgh!". Jak wiemy Zaratustra był Indianinem.

Adnotacja ku daniom głównym


Jak widać na powyższym obrazku, został on profesjonalnie zmieniony tak aby zachować anonimowość jednego z biesiadujących. Do tego celu użyto równie profesjonalnego graficznego narzędzia dysponującymi odpowiednio profesjonalnymi opcjami do osiągnięcia zamierzonego efektu.
"Pan Pirat" konsumuje hamerykańskiego steka z polędwicy (dobrze wypieczonego) wraz z obłędnym sosem pieczeniowym i muszę powiedzieć, że bardzo mi smakował. Jako dodatki otrzymujemy dwa pieczone ziemniaki o wielkości jąder Szatana, bogato tapetowane znakomitym i delikatnym sosem jogurtowym. To danie zasługuje na wielki RISPEKT.


 (filet z gęsi)


Wiernie odtworzona opinia znakomitości jedzącej danie : "W imię Boga Wszechmogącego, Stworzyciela Nieba i Ziemi, wszystkich rzeczy realnych i nierealnych! Na cześć Ojca mego i Matki mojej! Po konsumpcji tego tak wspaniałego dania ostatecznie porzucam paradygmat obiektowy! Howgh!". Jak wiemy paradygmat obiektowy jest Indianinem. True story.

(przepiórka)

Po raz kolejny przytoczę dosłowny cytat ze znakomitości: "Exegi monumentum aere perennius. Tysiącletnia Rzesza może i miała dwanaście lat, ale to danie jest mostem-pomnikiem, dzięki któremu suchą stopą dostaniemy się na Morze Spokoju i to jeszcze w tym milenium." True story.

Adnotacja ku deserom

(kremebróle)


(mus truskawkowy z zabajone w tle)

W przypadku deserów opinie mych szlachetnych współbiesiadników już skrócę, gdyż ich promieniujące pochwały zaczęły być synkopowane już. Toteż strzeszczona opinia dotycząca kremebrule brzmi: "dobre!", natomiast musu:"miażdżone truskawki z mrożonym płynem". Czytelnicy wybaczą, ale wierszowany utwór w formacie sonetu na cześć chłodnych truskawek to zbyt wiele nawet i dla mnie. Kulka lodów w sosie zabajone to wariacja w temacie "Białej damy", w miejscu czekolady jest sos zabajone - wciąż pyszne!

Całość biesiady została podlana absolutnie kosmicznym winem Amarone della Valpolicella Classico. I powiem wam drodzy blogaskomaniacy wino to o pieknym połyskliwym kolorze rubinu z refleksami fioletu o aromacie dojrzałych śliwek, wiśni z akcentami rodzynek i czekolady z delikatnym finiszem wanilii i wyprawionej skóry (z konia zapewne), zasługuje tylko i wyłącznie na pochwały.

Toaleta w lokalu na zasadzie kontrastu, w porównaniu do wnętrza konsumpcyjnego znalazłaby uznanie u Spartan. Jedyny niewybaczalny błąd to papier wiszący w odwrotną stronę, na szczeście szybko zostało to skorygowane.

Reasumując: papu, wystrój i obsługa na poziomie olimpijskim.
W podsumowaniu celowo pominąłem zwyczajowe kwieciste metafory, gdyż "Papavero" to jedyny znany mnie lokal gdzie zapłatę przyjmuja w cukierkach.

True story.

Jeść czy nie jeść: Zbierać cukierki i jeść!

Linka do "Papavero" tutaj.

P.S. Niechaj mnie stali czytelnicy wybaczą za absencję ryb, epicka legendarność wydarzenia oraz wybór czerwonego wina zmusiły mnie do takiego a nie innego wyboru, zaledwie ośmiornica musi wystarczyć. Howgh!

wtorek, 16 kwietnia 2013

("Brovaria") A miało być po niemiecku.

Witam Was serdecznie drodzy blogaskomaniacy w swej nieustającej podróży śladami Waltera Scotta. Dzieje się wiele w moim życiu, ale nawet i to nie zniechęca mnie do odwiedzania kolejnych lokali tu i ówdzie (ze szczególnym uwzględnieniem ówdzie). Jak stali czytelnicy zauważają, część moich relacji dotyczy prastarego królewskiego grodu - Poznania. Tak też będzie i tym razem, nawiedziłem miasto Hanki Ordonówny,  Poli (K)Raksy, spławu drewna i rzadkiej odmiany jaskółki wielkopolskiej.

"Brovaria" bowiem to o tym lokalu mowa, jest częścią hotelu o tej samej nazwie (chyba też "Brovaria", ale w dzisiejszych czasach nawet OFE nie jest pewne). Lokalizacja obiektu jest znakomita, bowiem bliżej rynku po prostu nie da się być. Skomplikowaną zagadką pozostaje nazwa tego kompleksu rozrywkowego, pomimo długiego zastanowienia, nie udało mi się tego ustalić. Muszę też nadmienić, że cały kompleks "Brovarii" to combo: hotel, restauracja i browar.

Veni

Jak już wcześniej wspominałem, by "Brovarię" znaleźć, należy udać się na rynek w Poznaniu, a dalej już będzie prosto, tego gargantuicznego metalowego oznakowania nie da się nie zauważyć. Da się zauważyć natomiast kryzys wieku średniego w "Browarii", gdyż wszystko jest tam duże: kolosalne drzwi, kolosalny szyld, wielgachna sala i olbrzymie podwieszane batyskafy pełniące role oświetlenia. Ktoś ma ewidentny kompleks, ale to już nie rola dla mnie, a lekarzy specjalistów.

Vidi

Sam lokal składa się z dwóch części, jako prawdziwi Polacy udaliśmy się na prawo, sala jest dość spora, ale wieszak na ubrania tylko jeden można znaleźć. Meble i wykończenia w kolorystyce ciemnej, cały styl lokalu uznałbym za klasyczny (kolosalny i przytłaczający), człowiek czuje sie tam malutki (a mam 1,96m). O klasie lokalu świadczy chociażby to, że na dzień dobry witają nas już rozstawione dwa komplety sztućców (o umiarkowanej masie) ,oznacza to drodzy blogaskomaniacy jedno - w tym lokalu nie trzymamy łokci na stole. Niestety. Oczywiście kelner pojawia się niemal natychmiast i oczekuje naszego zamówienia. Tutaj pozwolę sobie na dygresję niewielką. Miałem zaszczyt zawizytować lokal w towarzystwie dwóch konsultantów. Po ocenzurowaniu prezentuję opinię konsultanta nr 1: "O majgad jakie ciacho! Bierz mnie! Bierz mnie! Ujeżdzaj mnie jak Marszałek swą Kasztankę, jak Old Szaterchand swojego wiernego acz przygłupiego giermka Łinetó!". Konsultant nr 2 pozostał niewzruszony (zapewne kryptowaginosceptyk). meniu miało kształt trzech folderów (jak na lokal tej klasy mogła to by być jednak książeczka).

Zamówilismy (nazwy potraw za producentem):
- czerwony barszcz z mięsnymi pierożkami
- zupę porową z boczkiem i chrzanem
- sandacza smażonego podanego z borowikami w śmietanie, włoską kapustą z imbirem i porami oraz puree ziemniaczanym
- polędwiczki wieprzowe w boczku podane z pieczonym ziemniakiem, gzikiem i grillowanymi warzywami
- poledwica wieprzowa z sosem borowikowym, podana z kopytkami i warzywami

Lokal posiada własny browar toteż do konsupcji wybrane zostało piwo własnej produkcji miodowe oraz grzane.

Consumati

Na potrawy trzeba było czekać odważalną ilość czasu, co jak wiemy jest dobrym prognostykiem na dania świeże i robione na miejscu. Ciekawostka, zuppy przybyły w niewielkich miseczkach, natomiast dania główne w sporych głębokich talerzach.
Barszcz to typowy restauracyjny sikacz bez polotu czy śladu buraka w sobie, jakiś błysk smaku można było odczuć w pierożkach, głównie mocnej przyprawy - to zdecydowanie najsłąbszy element posiłku. Na szczęście rehabilitacja jest natychmiastowa, zupa porowa to majstersztyk, a chrzan to znakomity dodatek dodający do bogactwa smaku, a nie przejmujący go w komplecie. Idąc do "Brovarii", nie należy zamawiać barszczu.
Dania główne zaskakuja na dzień dobry samym rozmiarem, są naprawdę duże, więc tutaj ostrzeżenie dla łasuchów - oszczędzajcie żołądki przed wizytą! Otrzymany sandacz okazał się być sandaczem delikatnie smażonym, co za miła odmiana po rybie grillowanej czy pieczonej, tak często oferowanych w rozmaitych lokalach. Przyznam się, że się już stęskniłem za chrupiącą skórka i kryjącą sie pod nią rybną niespodzianką. W tym przypadku to była miła niespodzianka, delikatny smak ryby śródlądowej czyli lekko słonawej rozpływającej się mgiełki na kubkach języka.
Polędwiczka w boczku znakomita, zdecydowanie dzięki charakretystycznym doznaniom podczas konsumpcji boczku, poledwica w sosie borowikowym również nie zawodzi. Wszystkie dodatki zachowują wysoki poziom posiłku, szczególne pochwały należą się sosom i grzybom, tak właśnie moim zdaniem komponuje się dodatki by z bardzo dobrego otrzymać doskonałe.
Osobny akapit należy się piwom, po spróbowaniu piwa zarówno grzanego jak i zwykłego, pozostaje mnie z najszczerszego serca polecić konsumpcje wyżej wymienionych trunków. Tutaj uwaga, przypomnienie i ostrzeżenie. "Browaria" to lokal z klasą, więc jeśli mamy cytrusa w pojemniku z napojem to nie wygrzebujemy go palcami, jak to niektórzy mają w zwyczaju.

Toaleta, no tego... hmmm... u was murzynów biją... tralala.... W ferworze walki, zapomniałem pójść.

Reasumując: papu - rakieta termobaryczna, wystrój - sztuczna mgła, obsługa - trotyl na pokładzie, ceny - zwykła brzoza.

Jeść czy nie jeść. Zdecydowanie jeść, omijać barszcz.

Linka do "Brovarii" tutaj.