wtorek, 16 kwietnia 2013

("Brovaria") A miało być po niemiecku.

Witam Was serdecznie drodzy blogaskomaniacy w swej nieustającej podróży śladami Waltera Scotta. Dzieje się wiele w moim życiu, ale nawet i to nie zniechęca mnie do odwiedzania kolejnych lokali tu i ówdzie (ze szczególnym uwzględnieniem ówdzie). Jak stali czytelnicy zauważają, część moich relacji dotyczy prastarego królewskiego grodu - Poznania. Tak też będzie i tym razem, nawiedziłem miasto Hanki Ordonówny,  Poli (K)Raksy, spławu drewna i rzadkiej odmiany jaskółki wielkopolskiej.

"Brovaria" bowiem to o tym lokalu mowa, jest częścią hotelu o tej samej nazwie (chyba też "Brovaria", ale w dzisiejszych czasach nawet OFE nie jest pewne). Lokalizacja obiektu jest znakomita, bowiem bliżej rynku po prostu nie da się być. Skomplikowaną zagadką pozostaje nazwa tego kompleksu rozrywkowego, pomimo długiego zastanowienia, nie udało mi się tego ustalić. Muszę też nadmienić, że cały kompleks "Brovarii" to combo: hotel, restauracja i browar.

Veni

Jak już wcześniej wspominałem, by "Brovarię" znaleźć, należy udać się na rynek w Poznaniu, a dalej już będzie prosto, tego gargantuicznego metalowego oznakowania nie da się nie zauważyć. Da się zauważyć natomiast kryzys wieku średniego w "Browarii", gdyż wszystko jest tam duże: kolosalne drzwi, kolosalny szyld, wielgachna sala i olbrzymie podwieszane batyskafy pełniące role oświetlenia. Ktoś ma ewidentny kompleks, ale to już nie rola dla mnie, a lekarzy specjalistów.

Vidi

Sam lokal składa się z dwóch części, jako prawdziwi Polacy udaliśmy się na prawo, sala jest dość spora, ale wieszak na ubrania tylko jeden można znaleźć. Meble i wykończenia w kolorystyce ciemnej, cały styl lokalu uznałbym za klasyczny (kolosalny i przytłaczający), człowiek czuje sie tam malutki (a mam 1,96m). O klasie lokalu świadczy chociażby to, że na dzień dobry witają nas już rozstawione dwa komplety sztućców (o umiarkowanej masie) ,oznacza to drodzy blogaskomaniacy jedno - w tym lokalu nie trzymamy łokci na stole. Niestety. Oczywiście kelner pojawia się niemal natychmiast i oczekuje naszego zamówienia. Tutaj pozwolę sobie na dygresję niewielką. Miałem zaszczyt zawizytować lokal w towarzystwie dwóch konsultantów. Po ocenzurowaniu prezentuję opinię konsultanta nr 1: "O majgad jakie ciacho! Bierz mnie! Bierz mnie! Ujeżdzaj mnie jak Marszałek swą Kasztankę, jak Old Szaterchand swojego wiernego acz przygłupiego giermka Łinetó!". Konsultant nr 2 pozostał niewzruszony (zapewne kryptowaginosceptyk). meniu miało kształt trzech folderów (jak na lokal tej klasy mogła to by być jednak książeczka).

Zamówilismy (nazwy potraw za producentem):
- czerwony barszcz z mięsnymi pierożkami
- zupę porową z boczkiem i chrzanem
- sandacza smażonego podanego z borowikami w śmietanie, włoską kapustą z imbirem i porami oraz puree ziemniaczanym
- polędwiczki wieprzowe w boczku podane z pieczonym ziemniakiem, gzikiem i grillowanymi warzywami
- poledwica wieprzowa z sosem borowikowym, podana z kopytkami i warzywami

Lokal posiada własny browar toteż do konsupcji wybrane zostało piwo własnej produkcji miodowe oraz grzane.

Consumati

Na potrawy trzeba było czekać odważalną ilość czasu, co jak wiemy jest dobrym prognostykiem na dania świeże i robione na miejscu. Ciekawostka, zuppy przybyły w niewielkich miseczkach, natomiast dania główne w sporych głębokich talerzach.
Barszcz to typowy restauracyjny sikacz bez polotu czy śladu buraka w sobie, jakiś błysk smaku można było odczuć w pierożkach, głównie mocnej przyprawy - to zdecydowanie najsłąbszy element posiłku. Na szczęście rehabilitacja jest natychmiastowa, zupa porowa to majstersztyk, a chrzan to znakomity dodatek dodający do bogactwa smaku, a nie przejmujący go w komplecie. Idąc do "Brovarii", nie należy zamawiać barszczu.
Dania główne zaskakuja na dzień dobry samym rozmiarem, są naprawdę duże, więc tutaj ostrzeżenie dla łasuchów - oszczędzajcie żołądki przed wizytą! Otrzymany sandacz okazał się być sandaczem delikatnie smażonym, co za miła odmiana po rybie grillowanej czy pieczonej, tak często oferowanych w rozmaitych lokalach. Przyznam się, że się już stęskniłem za chrupiącą skórka i kryjącą sie pod nią rybną niespodzianką. W tym przypadku to była miła niespodzianka, delikatny smak ryby śródlądowej czyli lekko słonawej rozpływającej się mgiełki na kubkach języka.
Polędwiczka w boczku znakomita, zdecydowanie dzięki charakretystycznym doznaniom podczas konsumpcji boczku, poledwica w sosie borowikowym również nie zawodzi. Wszystkie dodatki zachowują wysoki poziom posiłku, szczególne pochwały należą się sosom i grzybom, tak właśnie moim zdaniem komponuje się dodatki by z bardzo dobrego otrzymać doskonałe.
Osobny akapit należy się piwom, po spróbowaniu piwa zarówno grzanego jak i zwykłego, pozostaje mnie z najszczerszego serca polecić konsumpcje wyżej wymienionych trunków. Tutaj uwaga, przypomnienie i ostrzeżenie. "Browaria" to lokal z klasą, więc jeśli mamy cytrusa w pojemniku z napojem to nie wygrzebujemy go palcami, jak to niektórzy mają w zwyczaju.

Toaleta, no tego... hmmm... u was murzynów biją... tralala.... W ferworze walki, zapomniałem pójść.

Reasumując: papu - rakieta termobaryczna, wystrój - sztuczna mgła, obsługa - trotyl na pokładzie, ceny - zwykła brzoza.

Jeść czy nie jeść. Zdecydowanie jeść, omijać barszcz.

Linka do "Brovarii" tutaj.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz