czwartek, 21 czerwca 2012

("Szafran") DZIKI Zygmunt ma małego dzwonka.

Witajcie ponownie drodzy blogaskomaniacy! To znów ja - wasz nieustraszony poszukiwacz kulinarnych doznań. Na wstępie mego jak zwykle przewspaniałego wpisu, chciałbym przeprosić za błędną informację zawartą w poprzedniej recenzji. To nie poprzedni lokal, a "Szafran" został poddany resuscytacji, co mnie osobiście cieszy, ponieważ nowych lokali nigdy za wiele. Nie muszę w ogóle wspominać, że nowy lokal to i w staraniach obsługi widać jeszcze tzw. "zapał w oczach". Nie ma nic lepszego niż nowo otwarty lokal, gdyż na pewno otrzymamy to co najlepsze. Tutaj recenzja poprzedniego lokalu znajdującego się w tym miejscu, więc drodzy blogaskomaniacy wybaczcie, ale będę uciekał się do zapożyczeń.

Veni

Zaszczytu recenzji dostąpił lokal o jakże wdzięcznej nazwie "Szafran", usytuowany jest on w miejscu dawnej restauracji "Esencja", który to z kolei usytuowany był w miejscu dawnej restauracji "Sfinks", a wszystko to w Stargardzie nadal Szczecińskim na ulicy Warownej, w znanym zagłębiu restauracyjnym. Ośmielę się dodać, że moja poprzednia wizyta w lokalu zakończyła się miażdżącą oceną "nie jeść" i proszę - lokal zamknął podwoje. Jestem fachowcem jakich mało i drżyjcie przede mną Maghdy Gessler!

Vidi

Skoro już doszliśmy do analizy porównawczej, na plus twórcom nowego wystroju należy zaliczyć odejście od monumentalno-kolosalnego stylu. Stworzono nam konsumentom miłą atmosferę w brązach uzupełnionych pastelami, pozbywając się jakże radosnej czerni. Całość uzupełniają gustowne dodatki, więc jest miło i przyjaźnie.

Consumati

Trzeba przyznać, że wybór dań w "Szafranie" jest niewielki. Nie ma zupp, dań rybnych są zaledwie dwa, a deserów aż diablo trzy. Biorąc pod uwagę liczbę dań rybnych kompletna recenzja lokalu zajęła mi aż dwa dni, po jednym na danie. Dnia pierwszego podeszła do nas pani kelnerka prześlicznej urody, natomiast drugiego dla odmiany podeszła pani kelnerka prześlicznej urody. Rożnica była w kolorze włosiąt. Lokal nie sprzyja romansom, ale na szczęście jest to efekt początkowych starań o zdobycie klienteli. Oczekujacy na potrawy otrzymują przystawkę składającą się z chleba, smalcu oraz ogórków. Jeżeli jesteśmy tam w celach romantycznych, no to uderzanie w ślimaka na tłusto i błyszcząco może być lekko DZIKIE! Do smalczyku dodany był nóż na którym wygrawerowny był Miś Yogi! Jak u babci! I czwarte zdanie pod rząd z wykrzyknikiem! No ale nie o smalczyku my tutaj - zamówiłem wszystkie możliwe dania rybne z karty:

- sola z sosem cytrusowym na DZIKICH szparagach, bukietem warzyw i ziemniakami z boczkiem, oraz
- łososia ze szpinakiem i ryżem w sosach żółtym i takim kremowym powiedziałbym.

Na dania czeka się: albo długo jak nie mamy nic ciekawego do powiedzenia albo umiarkowanie jeśli mamy interesujące tematy i osoby do rozmowy. Dania podane są na ogromniastych okrągłych talerzach w dalekim od sztampowego białego koloru, do tego sztućce dodane są pokaźne niczem halabardy, ale zdumiewająco nieciężkie jak na takie sztyleciska. Po konsumpcji dań nasuwa się wniosek, że lokal padł ofiarą swojej własnej polityki polegającej na posiadaniu niewielkiej ilości dań, gdyż to umożliwia skupienie się na wybranej ofercie. W odróżnieniu od pewnego lokalu, który miecznika w karcie to umieścił tylko i wyłącznie w celach ozdobnych.

Tak się czułem po zjedzeniu soli przypomniało mnie się moje dzieciństwo kiedy mamusia nakładała mnie okonki, płotki i inne leszczyki prosto z patelni, nie było żadnych zabaw w grilowanie, zapiekanie czy coś tam jeszcze, po prostu smażenie i heja do przodu. Nadmieniam, że nie ma lepszego miejsca na dzieciństwo niż Budowo. Ciekawym uzupełnieniem był sos cytrusowy, taka odrobinia szaleństwa do oldschoolu. Moje ulubione cytrusy to oczywiście botwinka, kalafior, seler oraz rabarbar. Gwóźdź programu to jednak DZIKIE szparagi, widać że jakiś nieustraszony łowca szparagów zaatakował je w dziewiczej dżungli, dogonił (bo DZIKIE szparagi płochliwe są) i powalił gołymi rękami by nie uszkodzić mięsa. No i DZIKI szparag jest łykowaty i żylasty, ale w smaku bukiet dżunglowy zdecydowanie niweluje te drobne niedogodności. Dodane do dania ziemniaki z boczkiem są chórem anielskim w całym znakomitym i DZIKIM daniu, zdecydowanie polecam tą pozycję meniu, bo mamy tam doskonałą harmonię smaku.
Łosoś z ryżem i szpinakiem, pierwsze zaskoczenie to rozmiar ryby - nie można nazwać tego dzwonkiem, a dzwoniskiem - sam Zygmunt będzie zawstydzony, że jego dzwonek jest taki malusi. Pierwszy raz widziałem tak rozpostartą płachtę łososia przykrywającą talerz sporych rozmiarów. Do łososia dodane są dwa wyśmienite sosy, jeden na łososiu drugi ze szpinakiem, wszystko bardzo starannie przyrządzone, w połączeniu z ryżem rewelacyjnie smakujące. Należy pamiętać tylko by do łososia zażyć dostarczonej cytryny a będzie kompletnie.

Dlatego powtórze tezę o lokalu, który padł ofiarą własnej polityki meniualnej - mały wybór za to dania wykonane z pietyzmem, które smakują rewelacyjnie (przynajmniej rybne), jest to bardzo wysoki poziom z którego łatwo spaść, a utrzymac się - trudno. Powodzenia życzę. I jak wielokrotnie zaznaczyłem to nowy lokal, więc widać staranie - darmowe przystawki, wiecheć zapewne DZIKIEJ (bo owłosiona była) mięty do wody mineralnej. Idźcie tam wszyscy póki jeszcze lokal standardy trzyma!

Toaleta w jasne pastele, kluczowy mebel wciśniety w róg, pod kątem 45 stopni w stosunku do ścian, więc wrażenie jest dziwne (a nawet DZIKIE). Co ciekawe nie zauważyłem tego będąc tu ostatnim razem, więc moze jest to jakaś zmiana?

Reasumując: papu - Przemysław Tytoń, wystrój - Christiano Ronaldo, obsługa - Iker Casillas, ceny - Piotr (czy Paweł) Brożek.

Jeść czy nie jeść: jeść, jeść!, JEŚĆ!, ŻREĆ!!!!

Linka do "Szafranu" niet, więc co to tak naprawdę jest szafran i z czym to sie je. W sumie lokal jak na razie godzien swej nazwy, choć na pewno nie cenowo.

APDEJT: Prawdziwa linka do Szafranu