wtorek, 26 stycznia 2010

("La Spezia") Deżawi

Witam gorąco wszystkich wielbicieli blogaska w nowym 2010 roku. Jak zaznaczałem wcześniej odrobiłem zaległości w recenzowaniu, stąd przerwy między kolejnymi wpisami. Dziś znów wybierzemy się do lokalu na prowincji, mało tego do lokalu, w którym już kiedyś byłem. Czy pamietacie żałobny rapsod? Otóż mili Państwo (i wy konie) był przedwczesny. Lokal uległ reaktywacji co prawda pod inna nazwą i kuchnią (włoską), co dało pretekst do wyprawy recenzenckiej.

Położenie lokalu nie zmieniło się od odstatniej wizyty w "Na warownej", czyli znalezienie go nie powinno być trudne (wersja dla początkujących - szukajcie ulicy Warownej w Stargardzie). Wystrój nie zmienił się nadal, widzimy uwielbienie dla terenow bagiennych z dużą domieszką trzciny.
Zaraz po znalezieniu miejsca zjawia się pani kelnerka hm, nie odważę się na klasyfikację ponieważ w momencie usłyszenia jej głosu przeniosłem się do czasów podstawówki, gdyż głos przypomniał mi metapanią wychowawczynię z klas 1-3. Lokal ogłasza się jako piceria, ale nie dajcie się zmylić drogie dzieciaczki, mamy full serwis wraz z tym co tygrysy lubią najbardziej (mięso z Kubusia P.) - ryby. Dań rybnych mamy cztery co da też sumaryczną liczbę mych wizyt w tym lokalu. Drodzy wielbiciele blogaska zapiszcie sobie w notatniczkach: "Mając w karcie rybę dokładnie studiujemy możliwości wyboru i nie wybieramy łososia od razu, jeżeli jest możliwość wybory ryby słodkowodnej to z tego skorzystajmy - łosoś może być póżniej". Wybrałem sandacza soute co jest popisem mojej ignorancji, ponieważ zarówno sandacz jak i łosoś żyja w wodzie słodkiej jak i słonej. Innymi słowy dajmy szanse innym rybom! Zamówiłem rzeczonego sandacza, gotowane ziemniaki, kapustę kiszoną (pradon my french - restauracja włoska my ass he he he).

Po krótkim(!) okresie oczekiwania otrzymałem danie na wielkim, okrągłym, żółtym talerzu. Moi współbiesiadnicy zamówili kurczę i dostali je na zielonym talerzu, ciekawym czy ta relacja jest stała (mieso - kolor talerza). Sztućce mili wielbiciele blogaska są z IKEI - nie nie trzeba ich samemu złożyć, ale moim zdaniem skromym są to urządzenia dla zaawansowanych, niezwykle ciężkie zatem czynią wielkie zniszczenia w potrawach, ale trzeba operować nimi z wprawą.
Ryba - mili państwo jest pyszna, snadacz soute (bez ciapania w panierce) był dużo delikatniejszy niż sądziłem, widać wielki kunszt kucharza, który skupił się na wydobyciu smaku ryby a nie spaleniu skóry. Inna sprawa to fakt, że sandacz ten raczej nie żył w stanie dzikim zatem jego smak i tak porażał delikatnoscią, zaryzykuje wręcz twierdzenie o spędzeniu całego zycia w wodzie destylowanej (to pochwała kucharzenia, woda w rybie destylowanej raczej długo nie pożyje).
Wierni czytelnicy pamiętają moje opisy wypraw do "Bohemy" i "Ładogi" gdzie zapoznałem się z nowym trendem w sztuce kulinarnej - niedogotowaniem ziemniaków. Otóż w tym przypadku mamy do czynienia z "oldskulem", ziemniaki są wyśmienite, dogotowane a przez to smakują znakomicie. Pierwsze miejsce w kategorii ziemniaków z miejsc które dotychczas odwiedziłem.
Kapusta kiszona - smakowała jak kapusta kiszona, nie mam nic więcej do dodania.

Miłym zakończeniem biesiady został deser, lody z gorącymi malinami (a na zewnątrz minus 15) mogę powiedzieć tylko tyle, że był dobry, bez fajerwerków czy rozczarowań (ale mogłoby być go nieco więcej - mala miseczka tylko mnie rozdrażniła).

Niestety w toalecie nie byłem. Co obiecuje nadrobić.

Reasumując: papu - Sigourney Weaver w "Obcym - decydujące starcie", wystrój - Sigourney Weaver w "Avatarze", obsługa - Sigourney Weaver w "Ghostbusters", ceny - Sigourney Weaver w "Obcym 4"

Po lokalu widać, że klasa "Na Warownej" została zachowana, nic tylko korzystać z tej niespodzianki.
Jeść czy nie jeść: Jeść! Na dobre i na złe!

"La Spezia" strony niet, więc linka do innej bohaterki wpisu tu