czwartek, 3 grudnia 2009

("Na warownej") Warownej pamięci żałobny rapsod

Witam ciepło i serdecznie kolejne setki i tysiące fanów blogaska. Czy zauważyli Państwo "i okolic" w opisie? Czas zająć się okolicami bowiem skromna ma osoba nie pochodzi wcale ze Szczecina. Dziś będzie mowa o stargardzkim lokalu "Na Warownej". Nieistniejącym lokalu gwoli ścisłości. Cóż "Na Warownej" pojawiło się niczem meteor na firnamencie, zawiało kitą i zniknęło za horyzontem. Wszystko w czasie około paru miesięcy.
Czas na konkurs audiotele. Na jakiej ulicy usytuowany był tytułowy lokal? Do wygrania 35 miliardów dolarów. Prawidłowe odpowiedzi:
a) Zachodniopomorski Uniwersytet Technologczny
b) kompot z buraków
c) wiatry wywołane kapustą
d) Donald Tusk
e) żadna z powyższych
f) wszystkie z powyższych
SMS z prawidłową odpowiedzią zwyczajowo wysyłamy na sledzik.pl
Z zewnątrz lokal wydawał się niewielki, po wejściu miło się rozczarowałem - miejsca całkiem sporo. Wystrój typowo restauracyjny, kto kiedyś widział restauracje ten wie. Obsługa bardzo profesjonalna i estetyczna (blisko poziomu "Avanti" ale jeszcze nie to) , lokal zdecydowanie promatczyny, gdyż dzielni kelnerzy nie wahali się wziąć na siebie ciężaru opieki nad przyniesionymi przez gości pociechami.
W lokalu miałem przyjemność wieczerzać trzykrotnie, jedząc ryby po dwakroć oraz kurczę w pozostałych przypadkach. Możemy więc mówić o pewnego rodzaju pracy zbiorowej. Za pierwszym razem wystawiłem cierpliwość kucharza na próbę komponując rybę pieczoną z kaszą gryczaną i szpinakiem (przypomninam, że jestem neofitą, burakiem oraz ignorantem, lasnując się na znawce), próba wypadła niezwykle pomyślnie. Muszę wspomnieć o wielkości porcji, adekwatnym słowem będzie zwrot używany przez japończyków w odniesieniu do mieszkańców Stanów Zjednoczonych - "gargantua". Po zjedzeniu gargantua kaszy z gargantua szpinakiem ma się tylko ochotę na gargantua błaganie o koniec cierpień z przejedzenia. Pozostałe wypady były równie miłe jak pierwszy.
Niestety jak wspominałem na początku, lokal zniknął z kulinarnej mapy świata, niewątpliwie za pomocą Krwawego Kutulu i jemu podobnych. Prawdopodobnie Siły Ciemności nie mogły zaakceptować faktu załamania równowagi w odwiecznej walce Dobra ze Złem.
Toaleta była raczej mała, a faktury papieru niestety nie pamietam. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, więc jesli chodzi o ceny to były prowincjonalne.

Reasumować nie ma czego, bo lokal nie istnieje już, ale tak dla wprawy - papu sponsorowała literka D jak dobre, wystrój Z jak zwykły, obsługa CH jak Heroizm, ceny P jak Prowincja.

Jeść czy nie jeść: Można nakarmić się wspomnieniami

Linka do czegoś maksymalnie durnego tu

2 komentarze:

  1. Majorze Bieniu szykuj się !!!
    Znam odpowiedź!!! Na Warownej, na Warownej (można też powiedzieć na restauracyjnej, dla wtajemniczonych Stargardzian ).
    Proszę o przelew tej masy kasy :)na moje prywatne kąciatko :D
    Reasumując, czar wspomnień przypomniał mi bardzo dobrą pizze z salami i uroczo wypasiony serniczek :), pamietam jeszcze sałatkę ale mięsko z egzotycznymi owocami mi nie zasmakowało:( Jednakże po dziś dzień opłakujemy to miejsce i bardzo tęsknimy, gdyż nie wszędzie można spotkać tak przeuroczo miłą obsługę.
    Niestety nie zdążyłam zapoznać się z toaletą, dlatego tym razem strukturę i fakturę ci odpuszczę :)
    P.S. Pamiętaj o tych 35 miliardach :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Łza się w oku kręci ;(
    Nigdy nie tolerowałem ptactwa taplającego się w powidłach, ale kaczuszka z jabłkami z modrą kapustką i kopytkami...
    Było przepysznie. lecz nie dane nam było spałaszować całe menu :(

    OdpowiedzUsuń