poniedziałek, 7 grudnia 2009

Ad. Bombaj II

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale odwiedzić  znów dobry lokal nie jest nigdy złym pomysłem. Zresztą.. z entuzjazmem rybojada dla takiej reaktywacji nie sposób było walczyć.  Węszył, krążył wokół tematu legendarnego maślanego kurczaka niczym nazgul wokół TEGO JEDNEGO (to rule t hem  all) pierścienia. Pomyślałam więc.. niech więc się los dopełni, idźmy do Bombaju.

Odwiedziny przypadły w sobotę w godzinach wczesno popołudniowych, ale gęstość zaludnienia w lokalu była już znacząca. Lubię to ogromnie – gwar przy stolikach obok oraz trucht kelnerów.  Nasz kelner nie truchtał, ale i też przestrzeń pomiędzy kuchnią o lożą, w której przyszło nam spocząć, obiektywnie patrząc nie pozwoliłaby mu prawdopodobnie rozwinąć takiej prędkości. Spoczęliśmy mianowicie naprzeciw drzwi kuchennych, dokładnie pomiędzy jedną papugą zieloną a drugą papugą zieloną, czyli pod papugami. Plan działał – mimo rozciągającej się szeroko jak nizina szczecińska sławy recenzorskiej, nie musimy się jeszcze przebierać niczym De Funes w „Skrzydełku czy nóżce”, aby w spokoju i na zasadach pełnego incognita dokonywać swego działa.. pochłonąć nieco jadła i opisać o następnie z wprawą i dramaturgią Szekspira.

Niech więc pióro odda doznania widelca.. Wybór nie był trudny dla większości współbiesiadników – sława kurczaka, za którą odpowiedzialny jest rybojad inspirowany jakąś tajemniczą, mroczną tęsknotą za białym, mięciutkim mięskiem, które mi zwinął onegdaj z talerza, zrobiła swoje. Wszyscy zdecydowali się na kurczaka, włącznie ze mną, choć planowałam zrobić wyjątek i zamówić soczysty schab z grilla. Kelner nasz nietruchtający jednakże odradzał tą pozycję, wskazując, że jest on kruchy. Nie zrozumiałam tego ni w ząb, ale uznałam, że rekomendowany przez niego, jako niezwykle delikatny kurczak…jakiś tam w kawałkach i brunatnym sosie będzie dobrym wyborem. Był niezłym, jednakże najprawdziwszą symfonię smaków zapewnił dopiero kwartet drobiowy. Wnoszone na dymiących tacach porcje były, o losie szczęsny,  w zupełności podzielne a i towarzystwo do podzielności miało stosunek nader przyjazny, zatem spróbować czterech pysznych potraw zamiast jednej było wszystkim dane i więcej dodawać odnośnie kulinarnych wrażeń popołudnia nie trzeba. 

Chwile były niezapomniane i miłe. Ponownie zaczerpnąć ze źródełka kuchni hinduskiej;  zobaczyć, jak szanowny autor bloga buszuje po menu w części innej niż potrawy z ryb, zdradza następnie swą naturę w mrocznym instynkcie drapieżcy, który za cel upatrzył sobie chickena i wreszcie, poczuć dreszczyk emocji, gdy ktoś próbuje się wedrzeć do zajętej przeze mnie toalety – to wielkie bogactwo tego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz