wtorek, 17 listopada 2009

("Milano") Grafomaństwo...

Dzień dobry, nazywam się tak a tak i jestem niepoprawnym grafomanem. Dla dobra blogusia i odrobienia zaległości historycznych publikuje następny wpis.
Kilka słów wyjaśnienia: znawca kulinarnym czy też smkaoszem nie jestem, ale postaram się w prostych słowach objaśnić mistyczne pojęcie "smak ryby". Dla mej skromnej osoby, "smak ryby" to odpowiednia kombinacja doznań słodko-kwaśnego smaku powodująca miłe uczucie w jamie gębowej. Smak ten powodowany jest, przez wieomiesięczne moczenie się niewinnego zwierzecia w wodzie słonej lub słodkiej, co oczywiscie skutkuje różnicami między rybami morskimi a słodkowodnymi. Ryby morskie w moim absolutnie subiektywnym uczuciu mają doznania smakowe przesunięte w strone podniebienia, natomiast słodkowodne bardziej w kierunku języka. (Tak - jestem ignorantem)

Dość już przydługiego wstępu, przejdźmy do rzeczy i nie odwlekajmy już tematu właściwego niepotrzebnymi grafomańskimi ozdobnikami, naprawdę nie służy to niczemu a tylko obniża komfort czytania i jest zbędne. Trzecią restauracją nawiedzoną przeze mnie i współautorkę została restauracja pod jakże wdzięczną nazwą "Milano". Na upartego można stwierdzić tutaj inspirację muzyką disco-polo, albo po prostu Mediolanu. Lokal mieści się na "starym nowym mieście", aby się do niego dostać należy zejść schodami w dół do przestronnych pomieszczeń piwnicznych od jedną z kamienic. Restauracja mieni się być restauracją włoską, lecz jej wystrój jest doskonale nijaki.

Po znalezieniu odpowiedniego miejsca, podeszła do nas pani kelnerka ( w poprzednich odcinkach byli tylko kelnerzy, wiec mamy miła odmianę a pani była zbudowana proporcjonalnie w stopniu zadowalającym) oczekując zamówienie. Fani techniki powinni być bardzo usatysfakcjonowani gdyż pani kelnerka zamówienie przyjęła na wyjątkowo lansiarskim i gadżeciarskim palmtopie.
Zdecydowaliśmy się (ja i współautorka) na danie główne plus deser. Postanowiłem podniebienie swe zaszczycić doradą z pieca z dodatkami (nie są rybami więc nie będę o nich wspominać). Danie zostało podane na prostokątnym talerzu, niezwykle gustownym a ku mojemy zdumieniu dodane sztućce były ciężkie co nasunęło mi myśl o jakiś robotach koparką. Jeśli czytelnicy pamietają mój infantylny i ignorancki elaborat z początku posta dotyczacy smaku ryby, to niestety teraz nastąpi jego rozwinięcie. Oto ono: ryby z pieca swój smak mają delikatnie ukryty, natomiast ryby smażone wyeksponowany, czyli jedząc miałem wrażenie pewnej obojętności, za która dopiero ujawniał się wcześniej opisany "rybi smak". Oczywiście mając te informacje na uwadze plus wesołe przeżuwanie (przerywane miłą rozmową) doszedłem tylko i wyłącznie do pozytywnych wniosków - smakowało mi.
Na deser zamówiliśmy Pana Kota znaczy się jestestwo przypominające ptasie mleczko, tyle że nieco słodsze. Szczerze rzecz ujmując niezbyt mi Pan Kot podszedł, sytuację ratował sos malinowy, taplanie kawałków deseru w malinach zdecydowanie poprawiło percepcję.

W toalecie papier inny od szarego.

Reasumując: lokal poprawny, taki jakich wiele jest w każdym mieście, można się tam spokojnie wybrać bez obaw o podejrzenie otrucia czy innych niemiłych zjawisk smakowych. Wystrój zwykły, obsługa bardzo dobra, dania smaczne, ceny niegodne nawet marnej operacji plastycznej - dla każdego.

Jeść czy nie jeść: Jeść

Linka do Milano: http://www.restauracja-milano.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz