poniedziałek, 23 listopada 2009

("Bohema") Wszyscy artyści to...

"Bohema, nie mylić z Bohemią to nazwa środowiska artystycznego" - jak głosi Wikipedia. Oczywistym jest, że artyści to nieroby wszelkiej maści co na poważnych zajęciach sie nie znają. Wśród nich panuje głownie ruja, sodomia i gomoria. Jedyne co umieją to chlać, ćpać, używać a potem płodzą pożal się Boże - "sztukę".
Po tym arcymiłym wstępniaku, nasuwa się sugestia - czegożby tu spodziewać się po lokalu firmowanym taką nazwą? Może nowych trendów w sztuce przyrządzania żywności? Tak!
Lokal umiejscowiony jest blisko centrum w piwnicznej izbie ("siedze sam nad kuflem pełnym piwa") niezwykle hmmm... rozłożystej. Miejsca mamy w bród, wiec spokojnie można znaleźć miejsce na uboczu celem tetatet lub dyskretnej kłótni. Wystrój lokalu jest bizantyjski, wystrój po prostu ocieka. Z miła współautorką znaleźliśmy kącik w którym znajdowały się m.in. sofa, krzesło oraz poduszki na wyżej wymienionych. Toż to moja nora, która szumnie nazywam mieszkaniem nie ma takiego luksusu.
Pani kelnerka zjawia się w okamgnieniu gotowa spełnić wszelkie nasze kulinarne marzenia. ("Milano" niezagrożone, pan z "Avanti" powinien obawiać się konkurencji) . Dania dostępne w meniu restauracji są godne wystroju, tylko tutaj znajdziemy np. trufle (co zresztą zostało skwapliwie objaśnione na stronie lokalu - ach ci artyści tylko blichtr im w głowie). Niestety, po zastawieniu 1,5 nerki na wizyty w poprzednich lokalach, pozostały dania dla gminu nieartystycznego. Moje pospolite kubki smakowe podpowiedziały krem z selera jako zuppę, oraz cyt. "Okoń ze smażonym szczypiorkiem na szpinaku z orzeszkami pinii i gotowanymi ziemniakami" plus zasmażana fasolka szparagowa z boczkiem. Poproszę o zapamiętanie frazy "gotowane ziemniaki" gdyż będzie to przydatne w dalszej części recenzji.
W międzyczasie pani kelnerka zaproponowała nam startera, czyli przekąskę z sera w sosie winegret, plusik. Pojawiła się zuppa, niestety niczym nie zapadła mnie w pamięci, ot zuppa jakich wiele. W drugim międzyczasie dopadł nas drugi bonus, którym była możliwość konsumpcji alkoholu, drugi plusik. Widać dużą troskę o zadowolenie klienta, zaraz okaże się dlaczego.
Bez zbędnych dyrdymałów na nakrytym stoliczku, dzięki zgrabnym dłoniom pani kelnerki zjawiło się danie. Okoń to pyszna ryba śródlądowa, ale ten okaz musiał pochodzić z jakiejś specjalnej hodowli gdzie był masowany i pojony winem. Smakowało mi bardzo, bardzo, bardzo, jedynie brakowało w smaku dodatku "wolności", tej wody w stanie naturalnym z pływającą rzesą, szumem trzcin, kumkaniem żab.
"Bohema" zgodnie z nazwą, wyznacza artystyczne nowe tendy restauratorstwa. Proszę sobie przypomnieć stwierdzenie "gotowane ziemniaki". Niestety okazało to się mrzonką. Być może mieliśmy do czynienia z jakimś performansem, wyrazem buntu, sprzeciwem wobec obyczajowości czy konwenansów, ale ziemniaki dogotowane to były chyba w alternatywnej rzeczywistości. Minusior. Na przystaweczkę fasola z boczkiem, boczuś przepyszny, poezja wśród boczków. Niestety fasola to dramat, konsystencja drutu. Stwierdziłem, że w lokalu panuje moda na niedogotowanie. (w sumie lepsze to niż na sukces) Drugi minusior.
W toalecie nie byłem, ale można na podstawie wystroju wyaproksymować sobie jej wygląd.

Podsumowanko: wystrój: rokokoko, papu: średniowiecze, obsługa: oświecenie, ceny : stępiony gotyk (nie tak bardzo strzeliste, ale sięgają ponad inne zwykłe budynki)

Jeść czy nie jeść: na własne ryzyko

Linka do "Bohemy" http://www.bohema.szczecin.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz