czwartek, 19 listopada 2009

("Na Mariackiej") Na M(W)ariackiej

Witam ponownie nieistniejące grono czytaczy blogaska! Dziś kontynuujemy wspomnieniową podróż po lokalach, które zwiedziłem jakiś czas temu, na pocieszenie dodam, że lista sukcesywnie się zmniejsza.

Buszując po odmętach internetu, pamiętając o konikowym fiasku (poprzednia notka) natrafiłem na stronę lokalu "Na Mariackiej" znajdującego się na ulicy Mariackiej (zdumiewająca koincydencja, ale takich przypadków będzie więcej). Dodam, że podmiana literki "M" na "W" w nazwie daje naprawdę dużo zabawy.
Znalezienie lokalu trudności nie nastręcza, jest sprytnie wkomponowany w kamienice, a markizy udekorowane lampkami choinkowymi made in China ułatwiają orientację. Aby dostać się do środka musimy tylko posiadać umiejętność korzystania ze drzwi.
Wchodzimy do środka i widzimy na wprost całkiem spory bar, pierwsza jest sala dla niepalących druga dla pozostałych. Wystrój lokalu cóż... hmm... biasiadno-jarmarczny Jerzy Połomski (czyli jakieś 5 starych "Chiefów"). Po znalezieniu miejsca odpowiednio daleko od sali dla pozostałych, podeszła pani kelnerka (bez obaw "Milano" nadal na czele)i tako rzecze: " przecz stąd pachołki, będzie impreza dla imć Szanowanych Person, znajdźcie sobie inne miejsce do biesiadowania, kpy!" (wypowiedź nieco ubarwiona). Faktem jest, że miejsce trzeba było zmienić na bliższe towarzystwa palących, za co minus tak wielgachny jak ego Dody. "Furda Jasiu" zauważa Stasio - zamawiamy.
Każda pozycja w men(i)u, posiada oryginalna czasem zabawna nazwę. Możemy napotkać: "Szybcy i wściekli" (zapewne Vin Disel na ostro) czy "1000 mil podwodnej żeglugi" (o 19000 mil za mało). Mój wybór zupy okazał się ponadczasowy, na zamówienie powędrował "Antywirus" (świńskiej grypy) czyli jak podaje producent na swej stronie "Toskańska zupa cebulowa zapiekana z serem" (i dwa lata gwarancji), a posiłek uzupełnić miała "Żelazna porcja" - sola w szpinaku.
Zupełnie konwencjonalnie pierwsza przede mną pojawiła się zupa. Była arcymegagargantuahipsahopsaczarymarybimsalabimprzepyszna. Połączenia cebuli z nutą sera to jest to czemu tygrysy ulegają natychmiast. Polecam!
Co do ryby. Aby wyjaśnić tę kwestię musimy przyjąć jedno założenie: ryba z definicji jest dobra. Jeśli po konsumpcji nie mam niemiłych wrażeń smakowych, a nie zostałem tak wzruszony jak sieją z "Chiefa", to zostaje przy określeniu definicyjnym. W prostych słowach ryba była dobra, ale do obrazów Leonarda da Vinci bym jej nie przyrównał. Recenzję ryby zacząłem niejako "od końca" najlepsze zostawiając na koniec. Jeśli wystój lokalu można nazwać biesiadno-jarczmarcznym Jerzym Połomskim to sposób podania dania można scharakteryzować Nergal death-metalu. Cytując klasyka oglądając danie wszędzie były "pła, grądy, huszcze a jaszcze".

Toaletę zwiedziłem, ale szczegółów pobytu sobie nie przypominam.

Reasumując: wystrój Jerzy Połomski/Nergal, papu: Leonardo da Vinci malujący prawą ręką, obsługa: dowolny statysta z dowolnego filmu, ceny: bracia Mrok(czek) - dostępne dla każdego.

Jeść czy nie jeść: Jeść

Linka do "Na (W)Mariackiej" (przepraszam nadal śmieszne) http://namariackiej.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz