wtorek, 16 lutego 2010

("Dolce & Salato") Giuseppe w Stargardzie

Witam bardzo serdecznie stale powiększające się grono czytelników blogaska. Muszę się przyznać, że po głowie chodzi mi myśl, by wzorem Gosi Andrzejewicz założyć swój fanklub - blogaskomaniaków. Mili państwo ostatnio zdrowie dopisuje średnio, katar się przyplątał, gardło pobolewa - niechybny znak braku witaminy C i innych pożytecznych rzeczy w jedzeniu pływających. Należało więc zaliczyc kolejną wizytę recenzyjną, wybór padł na lokal gdzie bywałem już wcześniej, ale jakby to rzec... nieformalnie. Poprzednie wizyty oraz opowieści znajomych stwarzały nieprzychylne wrażenie tego miejsca (a to makaron niedobry a picca słaba). Jako, że dawno nikogo w blogusiu wymyslnie nie obraziłem już zacierałem rączki na tę myśl, już witałem się z gąską...
Lokalem, który miał zaszczyt mnie gościć był prowincjonalny i jakże stargardzki i nadużywający włoskiego przybytek o nazwie "Dolce & salato" ( nie umiem tego przetłumaczyć inaczej niż "Dolce i sałata" - żart niskich lotów wiem, ale czego tu się spodziewać?). Sama restauracja jest długa a wąska (huszcze a jaszcze) utrzymana w tonacjach postelowych dominują róże (ale nie słitaśne) i beże. (Pamiętamy róż i beż, ale masztalerz).
W moich klasyfikacjach lokal zdobywa pierwsze miejsca za:
- Najfajniejszy Żyrandol
- Najwygodniejsze Krzesła
- Najbardziej Wybajerzone Sztućce
Niestety minusem jest nieergonomiczne umieszczenie stolików oraz ich wielkość - są małe, a kelner ma trudności z dostępem do wszystkich miejsc, ale to blahostki do wybaczenia. Na ucztę oczywiście wybrałem się ze współbiesiadnikami, wtrącam tę uwagę ponieważ osługiwał nas kelner, więc ocene urody pozostawiłem współbiesiadniczce (bo i taka była w dodatku prawdziwa a nie wymyślona). Spąsowiała niczym burak, można więc powiedzieć, że kelner był niezwykłej urody. Sama obsługa w porządku, Pan Kelner skakał wokół nas jakby od tego zależał los ludzkości (ode mnie oczywiście zależy, nie mówie tego zbyt czesto tylko przez wrodzoną skromność), jedyny minusik to fakt ciągłego pytania czy nam smakuje.(Pamiętajmy, ideały też mają wady) . Ale my tu gadu-gadu, a jedzenie stygnie...
Karta meniu niezwykle bogata, każdy sobie coś znajdzie także i ja. Korzystając z okazji choroby postanowiłem zamówić sobie coś zdrowego - Zuppa di pesce (zupa z ryby) obładowanej czosnkiem i innymi warzywami, wspólbiesiadnicy zamówili Stracciatella (rosół o lansiarskiej nazwie z serem i jajkiem) oraz pomidorówke (lansiarsko to bedzie Zuppa di pomidoro). Mili państwo jeść zupę rybna to jak konsumować rybę w płynie - oznacza to maksymalną ekstazę żywieniową, kawałki pysznej ryby plus aromat czosnkowy. Kazio Marcinkiewicz rzecze: jes jes jes! Rosołek i pomidorówka również pyszne, a rosołek nawet bardziej. Otrzymana łyżka niczem się nie wyróżniła - przeciętna komora zupna.
Na danie drugie zamówiłem bombę witaminową : Filet z dorsza z cebulą, czosnkiem, cherry pomidorkami i ryżem, współbiesiadnicy odpowiednio schab z grila i wołowinę w sosie multigrzybowym. Osobne słowo należy się sztućcom, były nie były ani z Chin, ani z Ikei, ani z Gerlacha ale z Brazylii, były lekkie i miały drewniane wykończenia! Mało tego nóż miał interesująco wycięte ząbki i był ostry niczym szpony Wolwerajna. (sprawdziłem na schabie lekko twardawym, wołowina w sosie - przepyszna) Zdecydowanie najlepsze sztućce postawione na mej kulinarnej drodze życia.
Po otrzymaniu dania, zastanowiłem się krótko nad sensem istnienia wszechświata, ryba na talerzu prawdopodobnie posiadała własną grawitację, wszystko skąpane w sosie, z którego odmętów wyłaniała się skała ryżu. Moi konsumpcyjni towarzysze dostali coś co początkowo zidentyfikowałem jako pomarańczowe frytki a okazało się być grilowaną marchewką, drodzy czytelnicy jestem pewien, że marchewki marzą by po śmierci stać się czymś takim - byly lekko słodkawe jakby świeżo z ziemi wyciągnięte i opłukane wężem ogrodowym, smak dzieciństwa jako żywo.
Miłośnicy ryb - połączenie dorsza, cebuli i czosnku to omne trinum perfectum (wszystko co złożone z trzech jest doskonałe - lansu łaciną chyba jeszcze nie było), często posługiwałem się wyrażeniem delikatny smak opisując breje bez charakteru, tutaj zrobić tego nie mogę, kombinacja morskości ryby, czosnku i cebuli to balans smakow slonego, kwasnego i gorzkiego, powodujący rozlanie się euforii wrażeń po całym języku. Dodam jeszcze, że intensywnych wrażeń i to bez smażenia w zużytym tłuszczu czyli jak się chce to się potrafi! Howgh!
Dania miłego towarzystwa były odpowiednio pyszne (wołowina, poezja sosu grzybowego) i dobre (schab, lekko twardy)
Po konsumpcji zuppy oraz dania głównego poprzeczka zawisła niczym 2.40m nad Arturem Partyką. Przed deserem było trudne zadanie toteż otrzymał on trzy próby: gałka lodów w czekoladzie, z bitą śmietana i odpowiednio z figami, brzoskwiniami i gruszkami, oczywiście na ciepło. Proszę Państwa, miks lodów, śmietany i czekolany smakował prawie jak "Biała Dama"! Lepszej oceny być nie może, przyznam tylko że wybrałem gruszkę a z wcześniej wymienionego trio okazała się być najsłabsza, mimo że była pyszna!

Niestety jedzenie było świeże więc wizyta w toalecie nie odbyła się. Żal.pl jak mawia młodzież.

Reasumując: papu to Lamborgini Gallardo, obsługa Lancia Delta Integrale, wystrój Fiat Bravia, ceny Cinquecento.

Jeść czy nie jeść: Jeść!

Linka do "D&S" tutaj

5 komentarzy:

  1. Jako jedyny współbiesiadnik, który poszedł do toalety mogę tylko lokal pochwalić. Jak mawia autor: papier inny niż szary, toaleta niska, ładnie pachnąca, stylistyka właściwa lokalowi. Wielkością dorównującą takiemu skromniejszemu M-2. Krótko: Rzymski poranek. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  2. Obserwuje zmienne grono biesiadnikow. Czy ktos prowadzi zapisy na te wycieczki? Chetnie sie zapisze na rajd kulinarny z tak wytrawnym przewodnikiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Koszmarna obsługa.
    Zamówienie: sałatka, bruschetta z pomidorem, pizza.
    Wszystko podano razem, choć sałatka to przystawka. Na grzanki pani kelnerka kazała czekać jeszcze dłużej ( a przecież to typowa przekąska PRZED daniem głównym), a pizza stygła.
    Nie dostaliśmy dodatkowych talerzy (jeden na pizzę, jeden na sałatkę - wg kucharza: wystarczy i czego wogóle jeszcze chcemy). Gdy się o nie upomnieliśmy, usłyszeliśmy (uwaga! cytat !!!) że to nie " Filipinka".

    Gwoli prawdy: pizza była przyzwoita.
    Ale opryskliwość, buta ( żeby nie powiedzieć: chamstwo) szefa kucharzy oraz słabiutka pozostała obsługa, dyskwalifikuje ten lokal. Do "restauracji" mu baaardzo daleko. Do " Filipinki" również, gdzie - choć to "tylko" bar - można dobrze zjeść za rozsądną cenę.

    ODRADZAM ZDECYDOWANIE. SZKODA NERWÓW.

    OdpowiedzUsuń