poniedziałek, 1 lutego 2010

("Valentino Ristorante") GMO

Nareszcie! Po latach posuchy i bywania na prowincji, nastąpił moment biesiady w mieście wojewódzkim. Wojewódzkim! Hosanna! O szczeście niepojęte! Sam... eee nieważne.
Oczywiście należy dodać w pięknie zasypanym mieście wojewódzkim. Przeglądając literaturę lansiarską, zauważyłem byłem istotną ilość artykułów o lokalu pt. "Valentino Ristorante". Przyjąłem wyzwanie i w pierwszym wolnym terminem pognałem w to miejsce miłą i jakże legendarną współautorkę blogaska.
Restauracja mieści się na deptaku Bogusława, po lewej stronie patrząc w stronę ul. Jagiellońskiej. Część restauracyjna tego przybytku rozkoszy kulinarnych jest raczej niewielka, aczkolwiek widać ukryte zasoby powierzchni, ale do czego one służą, któż to wie? Wystrój lokalu ma bardzo wiele wspólnego z morzem, gdyż jako żywo przypomina obraz z odbiornika Neptun, niby kolorowy ale najlepiej widać czarny i biały. Po wejściu do lokalu natychmiast, podkreślam natychmiast zjawił się kelner, pomógł zdjąć ubrania wierzchnie. Przez cały czas praktycznie wisiał nad nami, przyznać muszę, że była to najszybsza obsługa z jaką sie spotkałem. Troche dziwnie gdy czuje się oddech kelnera na plecach, ineresująca odmiana to była.
Przejdźmy do rzeczy. Papu. Tak. Po zadaniu kelnerowi pytania o dodatki (nie ma ich w karcie) kelner coś bąknął o pieczonych ziemniakach. No cóż. Znowu pieczone ziemniaki. Ale dość narzekań. Zamówiłem pieczonego halibuta z grilla wraz z bukietem sałatek sezonowych. (Ciekawym co rośnie w zimie - sałatka z jemioły hehehe). Okres oczekiwania na jedzenie - w granicach naciągniętego poziomu tolerancji. Po ujrzeniu pożywienia pierwsze zaskoczenie - co to jest? Na talerzu ujrzałem czerwoną kulę, cukierka oraz jedyny łatwo identyfikowalny element czyli rybę. Pozostałe elementa to przemyślnie wystrojone dodatki, tak więc czerwona kula to zestaw sałatek przemyślnie zawinięty w liść czerwonej kapusty, a cukierek to ogramniasty (zapewnie modyfikowany genetycznie) pieczony ziemniak skropiony sosem czosnkowym (tak więc uwaga dla par, jeśli zamierzacie uderzyć w śliniaka to zadbać by obie strony jadły to samo) zawinięty w folie aluminiową, szczerze się przyznam aż żal bylo to jeść bo prezentowało się ślicznie. Najważniejsze czyli ryba, halibut smakował bardzo dobrze bez udziwnień jak prawdziwa ryba morska, czuć było ten charakterystyczny posmak, zastanawia mnie fakt czy halibut jest rybą tłustą czy też lekko podrasowano go jakimś tłuszczykiem, ponieważ rozpływał się w ustach co było dodatkową zaletą. Percepcja dodatków była satysfakcjonująca już przez samo delektowanie się wzrokiem, dodam tylko że grzebanie widelczykiem w gargantuaziemniaku sprawiało dodatkową frajdę. Sztućce - poza widelczykiem bardzo ciężkie także proszę uważać na oczy.
Na deser oczywiście Pana Kota, trzeba powiedzieć że suchy opis w karcie nie oddaje dzieła sprawiedliwości, ponieważ poza Pana Kotą dostaliśmy: mus owocowy, bita śmietanę, gałkę lodów, ananasa i dwa plasterki kiwi + wystrój. No i niestety od samego patrzenia robiło się dobrze.

Wiem, że drugi pod rząd wpisik do blogaska bez recenzji toalety spowodowałby zamieszki toteż udałem się w to jakże nieustająco dobrze kojarzące się miejsce. Toalety są luksusowe i wonne, lampy diodowe skierowane na krany, biały papier itd. aż chce sie hmmm żyć? Można usatysfakcjonowanym spędzić resztę życia.

Reasumując: papu Bohdan Wenta, wystrój Mariusz Jurasik, obsługa Karol Bielecki, ceny Sławomir Szmal na 25% rabacie.

Jeść czy nie jeść: Jeść.

Linka do "Valentino Ristorante" tu.

3 komentarze:

  1. puknij się brat ! :) i tak najbardziej, kochasz restauracje "u Szalonej Mamy" :) / Twoja najmłodsza siostra :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "puknij sie" to nie najlepsza wskazówka dla takiego wirtuoza, którego biesiady muszą być niczym koncerty. o ile chcialby zmienić towarzystwo przy tych ucztach, to sie gorliwie polecam.

    OdpowiedzUsuń
  3. A gdzie opis jedzonka wspólblogerki, przecież na pewno się podzieliła z tobą :)
    Poza tym brak opisu koloru ścian w toalecie oraz faktury i struktury papieru toaletowego:)
    następnym razem nadrób braki :)

    OdpowiedzUsuń